Zamierzam napisać pokrótce, o co chodzi w Opus Elefantum Collective. Na pierwszy rzut oka oficyna grupuje wykonawców muzyki tajemniczej i uduchowionej pochodzących z niedużych miejscowości rozsianych po Polsce.
Działalność tego kolektywu kojarzy mi się z produkcjami Fundacji Kaisera Söze, która działa w Lublinie już od dekady. W porównaniu z nią Opus jest moim zdaniem na nieco bardziej chaotycznym, mniej sprofesjonalizowanym etapie (więcej tu świeżych nazw, mniej postaci z ugruntowaną w niezalu marką) i dostarcza muzykę mniej eksperymentalną czy awangardową. Krótko mówiąc, próg wejścia jest niższy, to dość przystępna muzyka, ale dotrzeć do nagrań Opus Elefantum jest trudniej.
Przynajmniej tak wydawało mi się do niedawna, bo teraz zostałem wyznawcą i być może wyważam już otwarte drzwi. Niemniej a nuż ktoś nie zna, bo nie wszystko, co ukazuje się w Opusie, można dostać na nośniku fizycznym, a tego, co jest, nie znalazłem w Serpent.pl ani w See You Soon. Zdarzyło mi się chyba spotkać reprezentantów wydawnictwa na jakiejś giełdzie małych wydawców, ale głowy nie dam.
Na niemal wszystkich albumach rządzi melancholia, leśność, zaduma, przyroda. Do moich starych faworytów z Opus Elefantum należą Janusz Jurga (zwłaszcza w wydaniu ambientowym, bo do różnych swoich nagrań włącza też masywne blackmetalowe brzmienia), a także Foghorn – chyba jeszcze delikatniejszy, bardziej wycofany (zresztą proponuję porównać okładki ich płyt, odpowiednio „Duchów Rogowca” i „Corony”). Ich nagrania docierały do mnie już dawniej. Słuchałem też Bałtyka, choć nie zdawałem sobie sprawy, że współpracował z Opusem. Nieobca była mi też nazwa Vysoké Čelo, ale nigdy nie słuchałem płyt tego zespołu. Aż do teraz. Sprawiła to działająca do końca marca promocja, która polega na dostępności wszystkich wydawnictw Opus Elefantum z roku 2019 i wcześniejszych w formule „płacisz, ile chcesz”.
To dzięki tej akcji odkryłem Królówczaną Smugę, która oprócz indywidualnego, pięknego brzmienia przykuwa uwagę także charakterystyczną stroną wizualną, ale nie tylko. Dźwięk i wygląd przenikają się z mitologią zbudowaną nie tylko wokół historii i geografii Biłgoraja i okolic, ale też własnej, indywidualnej historii Adama Piętaka. Dziwaczne, ozdobne, staropolskie przekazy historyczne przenikają się ze współczeesnym domyśleniem czy raczej doczuciem reszty. Bardzo intrygujące. W tym przypadku jeszcze w 2018 roku ukazał się kompakt, który szybko zamówiłem, natomiast inne nagrania tego człowieka są dostępne na jego własnym profilu, i to bez możliwości zapłacenia za nie.
Następnym moim kandydatem do odkrycia dla wszystkich jest Spopielony. Jego kasety „Legendy” wyszła w lipcu zeszłego roku, nie ma na niej głosu, a muzyka opiera się na dźwiękach gitary i syntezatorów, trochę jak w przypadku Królówczanej, tyle że to jest cieplejsze i w ogóle nie ludowe. To taka pulsująca niespiesznie magma, charakterystyczna moim zdaniem dla Opus Elefantum, niedaleka od poszukiwań Zguby, Jurgi czy Foghorna. Szumy, trzaski, taśmowość, lo-fi. Tajemniczość, czasem groza, klimat ze „Stranger Things” i słowa „dungeon synth”, zresztą sam artysta (Czarek Zieliński z Nowych Skalmierzyc w Kaliskiem) dość plastycznie opisuje swoją muzykę na stronie internetowej.
Następny na liście objawień jest Ljos, duet nie z małego miasta, tylko z Warszawy. Za produkcję, kompozycje i teksty odpowiada Patryk Banach (gitara, klawisze, elektronika – dodaje na profilu fb zespołu). Śpiewa i gra na altówce Ola Budzyńska (na płycie jej nie ma, jest głos Julii Łukasiewicz).Piosenki Ljos wydane w lutym w Opusie pod tytułem „A Foreword” to dla mnie trzęsienie ziemi. Są piękne i skromne, ale dobra, poważnie, ta rzecz ma sens i jako album, i jako pojedyncze utworki. Działają w nich melodie, wysmakowane aranżacje Banacha, wycofany i lekki głos Budzyńskiej... Zaproszeni punktowo muzycy (OK, to głupio brzmi, chodzi o kilka osób, z których każda ma udział w jednym utworze) dokładają się do tego, jak idealnie zachowane są proporcje... Proporcje wszystkiego chyba. Patrzę na początek tej płyty – „Sincerity I & II”, akustyczna gitara, flet, dzwonki, elektroniczne szuranie: grzechotka albo puszczony do tyłu hi-hat, słowa w kanonie: „never let me go”. Wszystko się zgadza. Kolejny utwór, tytuł służący za opis: „Singing and Flute from ‘Sincerity II’ ”. Trzeba posłuchać.
Żal mi jeszcze nie dorzuć krótkiej zanęty do ku_tzu, czym przekroczę najdoskonalszą liczbę trzech poleceń, ale trudno. Kompakt „Architekci wspomnień” to kolejna lutowa premiera w Opus Elefantum i kolejny album, którego słuchałem z przyjemnością i – z piosenki na piosenkę – z coraz większą uwagą. To również kolejny po Spopielonym czy Coronie solowy projekt (Bartłomiej Czajkowski ze Szczecina), tym razem związany tym, jak działa pamięć. Wśród gości dostrzegam znajome nazwisko: na gitarze w jednym z utworów zagrał Artur Kujawa z zespołów Good Night Chicken i Seyda Neen (cały duet Seyda Neen też featuje, w utworze „Czy w tym budynku jest piwnica?”). Sam ku_tzu tak jak koledzy z wytwórni lubi ciepłe syntetyczne brzmienia, a wyróżnia się na ich tle tym, że śmielej uzupełnia to nie tylko szorstkimi ozdobnikami, jakimiś przydźwiękami, ale też wyrazistym rytmem. To chyba najmniej dzika płyta w tym zestawie.
Naprawdę, na stronie Opus Elefantum jest z czego wybierać. Sam jeszcze wszystkiego z tej skarbnicy dokładnie nie zbadałem. Zamierzam.
Pingback:Ktoś ruszał moje płyty #4 w Radiu Kapitał - Jacek Świąder | Ktoś Ruszał Moje Płyty