Muse cieszy się opinią świetnego zespołu koncertowego. Bez problemu kilka razy z rzędu zapełnia Wembley. To jeszcze o niczym nie świadczy, bo w Polsce – jądrze muzyki pop – zespół Matthew Bellamy’ego ma kiepską prasę. Wokalista średnio sprawnie rżnie Thoma Yorke’a z Radiohead oraz śp. Jeffa Buckleya, jego charakterystyczny falset raczej drażni, niż zachwyca, a muzyka zespołu to paw rzucony po spożyciu koktajlu z brytyjskiego rocka ostatnich 20 lat. Muse pozują na artystów i kradną czas antenowy lepszym od siebie, ale nie tak popularnym zespołom. Taka panuje opinia.
Szukam bodźców u Jakuba Ziołka i ukojenia u Mary Lattimore. A do tego polecam
spaghetti western Giorgio Fazera, szorstkość Order of the Rainbow Girls i wiele innych.