Menu Zamknij

Horny Trees – Branches Of Dirty Delight

Trudna pły­ta, któ­ra po kolej­nych prze­słu­cha­niach sta­je się bar­dzo cie­pła, bli­ska i dużo łatwiej­sza niż w pierw­szym rzu­cie. Grają impro­wi­za­to­rzy – nazwi­ska bar­dzo sza­no­wa­ne: trio Szamburski, Bielawski, Zemler – a wyda­je Lado ABC. Jest to kom­bi­na­cja gwa­ran­tu­ją­ca odpo­wied­ni poziom kom­po­zy­cji, wyko­naw­stwa, artwor­ku okład­ki i last but not least, poczu­cia humoru. 

Underground – Mrowisko

Większość mate­ria­łu to nie­ste­ty zwrot­ka, refren, zwrot­ka, przej­ście, i jesz­cze raz, a póź­niej przej­ście od cza­py. Można i tak, to wciąż popu­lar­na meto­da tłu­cze­nia kawał­ków na kilo­me­try. Najgorsze jest jed­nak to, że w ska­li całe­go tego wydaw­nic­twa domi­nu­je jed­na ryt­mi­ka. Mimo bucha­ją­cej z pie­ców ener­gii „Mrowisko” jest świet­nym środ­kiem nasen­nym. W tej sytu­acji uwa­gę przy­ku­wa­ją teksty.

Manic Street Preachers – Journal For Plague Lovers

W fil­mie François Truffaut „Fahrenheit 451” wystę­pu­je przez moment książ­ka „A Journal of the Plague Year” (Dziennik roku zara­zy) Daniela Defoe, uzna­wa­ne­go za pre­kur­so­ra bry­tyj­skie­go powie­ścio­pi­sar­stwa. Strażacy znaj­du­ją ją i palą w domu głów­ne­go boha­te­ra Montaga, gra­ją­ce­go na dwa fron­ty książ­ko­we­go neofity. 

Yeah Yeah Yeahs – It’s Blitz

Brzmienie fla­go­we­go „Zero” jest po dys­ko­te­ko­we­mu peł­ne i tym spo­so­bem wdzie­ra się pod przy­sło­wio­wą czasz­kę. Z tym że pod czasz­ką od pyty jest już dużo lep­szych nume­rów w tej sty­li­sty­ce. Zdarzają się też nie­spo­dzian­ki, ale szko­da, że nie ma na tej pły­cie wię­cej eks­pe­ry­men­tów. Nie jestem wiel­kim fanem wymy­śla­nia muzy­ki od nowa, po pro­stu taka jest moja oce­na tego, co na tej pły­cie wyszło – bo jed­nak coś tam wyszło.

Artybishops – Taste The Artybishops

Elektroniczno-fun­ko­wo-popo­wy skład Artybishops prze­sta­je być war­szaw­ską cie­ka­wost­ką i zdo­by­wa coraz wię­cej fanów nie tyl­ko poza adre­sem 11 Listopada 22, ale rów­nież poza sto­li­cą. W sierp­niu zagra­ją na festi­wa­lu w Jarocinie. Nakład wyda­nej na wła­sny koszt płyt­ki był zde­cy­do­wa­nie za mały, ale... KRMP ją ma.

MGMT – Oracular Spectacular

Syndrom inży­nie­ra Mamonia – ten album pole­ga na „pio­sen­kach, któ­re gdzieś wcze­śniej sły­sza­łem” i jest to zro­bio­ne kon­se­kwent­nie. Inaczej mówiąc: na cha­ma. Świetny pomysł na pierw­szą pły­tę, jeśli popro­wa­dzić go – jak w tym przy­pad­ku – do koń­ca, ale miej­my nadzie­ję, że to tyl­ko nie­rów­ny pilot bar­dzo cie­ka­we­go serialu.