Pięć lat zabrało Paulowi Simonowi nagranie nowego albumu. W jednym z utworów słychać tykanie zegara, ale 74-letni Amerykanin pograł tym razem bardzo nowocześnie. Czy pomógł producent Roy Halee (lat 81!), który pracował już przy pierwszych demówkach Simon & Garfunkel w 1964 roku?
Wyszła im mocna, basowa, podbita echem płyta. Ulubione instrumenty afrykańskie Simona współgrają z peruwiańskim cajónem, a do egzotycznych rytmów dodano elektroniczne bity – Simon zatrudnił do tej roboty włoskiego producenta Clap! Clap! („Umie sprawić, by muzyka brzmiała zarazem jak stara i nowa”, chwali Włocha). Wykorzystał też instrumenty skonstruowane przez Harry’ego Partcha, XX-wiecznego kompozytora używającego skali mikrotonowej (43 dźwięki w oktawie zamiast 12).
Simon jawi się na „Stranger To Stranger” jako pełen humoru melancholik. Śpiewa o przygodzie muzyka, który przyłapany bez odpowiedniej opaski nie może dostać się na scenę („Wristband”), wywraca na lewą stronę słowo „motherf...” („Cool Papa Bell”). W smutnej tytułowej piosence pyta ukochaną, czy gdyby spotkali się jeszcze raz, znowu obcy, to czy zakochaliby się w sobie. Gra ostrzejsze bluesy i delikatne ballady bez słów, jak dedykowane żonie „In The Garden Of Edie” – ta część płyty kojarzy się z naszym Wojciechem Waglewskim. Obaj są wybitnymi kompozytorami, obaj cenią muzykę świata i łatwo mi wyobrazić sobie W.W. otwierającego butelkę dobrego wina i nastawiającego płytę P.S.
Tekst ukazał się 17/6/16 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji