Paweł Szymański gra od początku lat 90., występował m.in. z Magdą Umer i TSA, był laureatem festiwalu Rawa Blues, a w 2009 roku wydał pierwszą swoją solową płytę „Król wątpliwości”. Jego gitara Gibson L‑0 ma staż jakieś cztery razy dłuższy, pamięta bowiem rok 1933. Zaskakująca dobrana z nich para!
Szymański bardzo dba o brzmienie. Muzycznie „Uroda zdarzeń” polega na akustycznym bluesie – w większości utworów gra tylko gitara i harmonijka lidera oraz skromne, nieinwazyjne perkusjonalia Macieja Ostromeckiego. Często są to pogodne, żywe kawałki, które odbieram jako refleksje miejskiego wędrownika. Są naprawdę urocze, w tekstach czuję jakieś powinowactwo z ławkowym hip-hopem – obserwacja, kontemplacja, dzielnica, nuda – z warstwy muzycznej przebija się jednak istotny motyw ruchu, łazikowania. Też blues.
Głos Szymańskiego jest do takiej muzyki w sam raz – wystarczająco niski i silny, żeby był „przed” akompaniamentem, a przy tym nie jest zmanierowany, pan nie wyje ani nie charczy. Jest też drugi sposób śpiewania – gdy nie tylko w tekstach, ale też w tonie głosu Szymański stara się używać ironii. Zbliża się wtedy do klimatu kabaretowego, co jest nietypowe dla tak ogranego, doświadczonego muzyka i wydaje się cenne. Opowiada na przykład zabawnym, napuszonym głosem: „mijamy się na schodach/ pożeram wzrokiem/ twoje boskie ciało/ ty rzucasz krótko cześć/ lecz dla mnie to za mało” („Mijamy się na schodach”).
Kiedy ten dystans do słów jest wyraźny, jest OK – ale nie zawsze jakość liryki dotrzymuje kroku nastrojowi piosenki. Słuchacze ocenią, czy wszystkie w zamierzeniu śmieszne teksty istotnie są śmieszne. Mam wrażenie, że tekstowo utwory „Miej nas w opiece święty McDonaldzie” i „Mój przyjaciel telewizor” należą do słabych punktów tej płyty. Dużo wyżej trzeba ocenić intrygujący refren „to niczyja zakichana sprawa/ jak mnie używa moja mała/ może ja tak lubię/ może tego chcę” („Niczyja sprawa”). Poeta z Lidzbarka sparafrazował tu jedną z najpiękniejszych warszawskich zwrotek: „ona raz mnie pokocha/ raz mnie pobije/ i chwalić Boga jakoś się żyje”. Podobnie ciekawie jest w utworze „Otchłań egzystencjalnej pustki” (!) – ze skocznym podkładem kontrastują słowa: „duchowych rozterek huśtawka/ wzlatuje do góry i spada/ leżę, wstaję i siadam/ rodzajowi ludzkiemu zagrażam”. Szymańskiemu nieobca jest umiejętność stworzenia nastroju pogodzenia się z losem, brania życia z dobrodziejstwem inwentarza. Grubo ciosany, często po prostu niezgrabny tekst nie kłuje, gdy towarzyszy mu oldskulowy, przedwieczny blues.
Takie zestawienie tekstu z muzyką jest dużo lepsze niż oklepane zdania w rodzaju: „nie mówi mi co robić/ gdy leżę, boję się myśleć/ co przyniesie następny dzień/ nie wiem jak to zrobić/ by nadzieję znaleźć w sobie” (piosenka tytułowa). Słowa warte zaproszenia na Święto Kaszanki, na szczęście takich wpadek autor popełnił na tyle mało, że nie da się z nich ułożyć programu. I dobrze. Sto razy bardziej wolę go w okładkowej roli czarnego kota przemierzającego ulice z różą w zębach.
Tekst pochodzi z miesięcznika „Lampa”, nr 12/2010
Pingback:Przemysław Bortel - Hibernacja duszy - Jacek Świąder | Ktoś Ruszał Moje Płyty