Pchełki nie są tym, czym się wydają – należą do wagi ciężkiej. Dawno żadna płyta nie kazała mi wracać do siebie tyle razy co „Pan Hopsiup”. Dzieje się tu dużo, czasem aż za wiele, ale taki jest program Pchełek.
To pełnoprawny debiut tercetu z Aleksandrowa Kujawskiego, który pięć-sześć lat temu grał na Offie i Open’erze oraz wydał epkę, z której trzy utwory wracają na „Panu Hopsiupie”. Oprócz tego mamy tu kilka innych, powstałych do spektaklu „Knock on Unpainted Wood” duńskiego teatru tańca Mute Comp. Physical Theatre – były wykonywane na żywo w czasie przedstawień. Skład przez te kilka lat się nie zmienił: śpiewa Marta Rogalska, grają Paweł Rychert (klawisze, elektronika, gitara) i Świstak Rogalski (bas). Plus goście. A płyty ponoć nie dałoby się nagrać bez pomocy Tymona Tymańskiego (nagrał część materiału w Biodro Studio).
Nie da się objąć jednym ani nawet pięcioma słowami gatunkowego zasięgu Pchełek. Każde zdanie recenzji powinno zawierać jakieś „ale”, „jednak”. Same słowa utworów mocno nawiązują do twórczości ludowej, choćby w najbardziej przebojowych w tym zestawie „Ostach”, które jednak pod względem muzyki są porządnym popowym hitem. Dwuminutowa piosenka to zastrzyk energii. Marta Rogalska podaje tekst, którego podmiotem lirycznym jest mężczyzna: „na zielonej łączynie/ przyrzekałem dziewczynie (...) przy czerwonych jabłuszkach i przy drżących serduszkach/ przy oddechu skróconym, świadomości znikomej/ na warkoczu złocistym zatrzymałem wzrok czysty”. Jest to przebój wielki i radosny.
Nie gorzej na dyskotekowy parkiet nadaje się końcówka „Uciekaj”. Wcześniej jednak rdzeń tego utworu zdaje się jakimś barokowym reggae. Drumandbassowe sztuczki łatwo wykryć w „Krystynce” – jest to zasługą związanego z trójmiejską sceną jazzową (m.in. Pink Freud, Miłość) perkusisty Kuby Staruszkiewicza grającego tu gościnnie. Jednak w wielu utworach gra automat perkusyjny i robi to w sposób nie mniej połamany. Jazzujący elektroniczny „Pekin” w połowie przechodzi w solową partię klawesynu, w którą następnie jak w masło wchodzi dudniąca perkusja, a przed końcem doganiają ją partie klawiszy i syntezatorów niczym z nieznanego utworu Kraftwerka.
Psychodeliczne „Wianki” w połowie zostają rozcięte fragmentem głośnej elektroniki. Rytm „Fado” jest powolny i ciężki jak walec, ale lekkości dodają utworowi improwizacje saksofonu (to praca Inge Brensteina) rozłożone na parę ścieżek. Połączenie takich ciężkich rytmów z elektroniką i riffami gitar prowadzi do skojarzenia z działalnością Roberta Brylewskiego w latach 90., choćby w barwach Falarek Band.
Nie wszystko się Pchełkom udaje. Cały zestaw zamyka ulotne, ażurowe „Wołaj”, w końcowych minutach pojawiają się tu okropne aluzje do metalu. Głos Rogalskiej interesująco rozdziela się z klawiszami, perkusja gra mocno, lecz powściągliwie, ale bas i gitara zdają się w tym wszystkim kompletnie zagubione. Jestem w stanie przeżyć te dwie trudne minuty, szkoda, że akurat w puencie bardzo ciekawego albumu.
Tekst ukazał się 8/11/14 w Wyborcza.pl/kultura