W ostatnich latach wielu zachodnich muzyków sięga po brzmienia i rytmy Afryki lat 70. Lokalne grupy pięknie łączyły wtedy afrykańską polirytmię z europejskim jazzem i popem (nurty highlife i afrobeat). Teraz sytuacja się odwraca: Afrykanin z krwi i kości, ignorując Vampire Weekend i Tune-Yards, odwołuje się do tamtej spuścizny.
I nie tylko do tamtej. Petite Noir to ksywka Yannicka Ilungi, muzyka kongijsko-angolańskiego urodzonego w Belgii, a wychowanego w Kapsztadzie. Ponoć śpiewał w kościelnym chórze i metalcore’owym zespole, ale na nagranym w Londynie debiutanckim albumie pokazuje się jako czerpiący z wielu źródeł, świadomy siebie muzyk. Ma dopiero 24 lata.
Jego wersję muzyki zachodnioafrykańskiej można poznać np. w „Colour”, gdy Petite Noir wchodzi w rejony zarezerwowane dla familii Kuti, czy „Down”, gdzie szybkiemu rytmowi towarzyszy śpiew już zgoła europejski. Jeszcze dalej między afrykańskie rytmy a europejską elektronikę Ilunga wchodzi np. w „Best” – w dodatku ekspresyjnie śpiewając. Mocno uderzyć w refrenie pomaga mu tutaj zniewalająca sekcja dęta.
To tylko wycinek jego zainteresowań. Wydawca nazywa Ilungę wynalazcą nowego gatunku – noirwave’u. To ładne słowo i dobry kierunek, ale może niewystarczająco podkreśla znakomity śpiew Petite Noir. W „Just Breathe” czy „Inside” Ilunga brzmi jak Ian McCulloch, Roland Orzabal czy inni wokaliści zahaczającej o pop nowej fali lat 80. Chłód muzyki daje mu duże pole do popisu – Ilunga dobrze się czuje, śpiewając zarówno w konwencji, jak i „pod prąd”.
To zaskakujące, jak twórczo ten świetny wokalista potrafi się odbić od muzyki ery post punku. To, co wyprawia, pasuje bowiem równie dobrze A Certain Ratio, co do Depeche Mode lub Interpolu, a nawet Bon Iver. Fajna, odświeżająca płyta.
Tekst ukazał się 8/9/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji