Bardzo mi ten bend pasował do „DF”, kliniczny przypadek zahaczającej o jazz i o rock muzyki żywej i wymykającej się. Pink Freud, stare konie, szukają dobrej zabawy bez napinania się na wielką oryginalność. A że świetnie opanowali instrumenty i mają sporo wyobraźni, szuka im się łatwo, a wyniki są wdzięczne.
...ta ich magma, galareta jest przy tym na tyle jazzowa, żeby byli faworytami mojego znakomitego kolegi – redaktora Handzlika. Dlatego w „DF” byli dawno zaklepani.
Pink Freud, przebywając na koncertach w Japonii, wymyślili sobie nową płytę. Wyprodukował ją Roli Mosimann (długo współpracujący m.in. ze Swans i The Young Gods, producent „Album Of The Year” Faith No More), miksował Marcin Cichy ze Skalpela. Przede wszystkim ważny jest tu Wojtek Mazolewski. Basista grupy jest showmanem, nie tylko instrumentalistą, do tego jest bardzo stylowy i pewny siebie. Jego jazzowy skład gra bardzo melodyjnie, on sam często używa basu jak gitary, gra akordami albo wybiera z nich kolejne dźwięki. Długie melodie snują instrumenty dęte – saksofon Tomasza Dudy i trąbka Adama Milwiwa-Barona. Oczywiście są tu kombinacje, które poszłyby jakoś w Tygmoncie, ale to nie one budzą największy podziw.
Niektóre nowe utwory, jak „G‑spot”, chciałbym nazwać ilustracyjnymi, ale to złe słowo. Chodzi o zawartość motywów prosto z muzyki popularnej i jakiś uroczy szacunek dla nich, bezruch wokół. Radość grania sprawia, że artyści nie rzucają się w wir przetworzeń dobrego motywu, tylko wolą go przykatować, manipulując jedynie dynamiką. Ewentualnie mogą nałożyć jeszcze następny motyw na ten główny. Bardzo mi się to podoba. Mam na myśli na przykład zakończenie (szósta minuta) „Tickets, Buttons And Flyer”, gdzie w to finałowe narastanie hałasu instrumentów wprowadza się na ostatnie cztery okrążenia ładny motyw trąbki – jeszcze raz pociągnięty solo, na zamknięcie. Proste? Doskonale zrozumiałe, zabawne i ujmujące.