Się dzieje. Miłość, nienawiść, pankrok, jabole, próby samobójcze, no i rzecz jasna święta miłość kochanej ojczyzny. Katyń, Hitler, kłamstwa złych nauczycieli, ZOMO na twoich ulicach, ZOMO w twoim akademiku, komornik w twoim mieszkaniu. Oraz żarliwa wiara rzymskokatolicka trzymająca znękany naród przy życiu: „Coś kurwa musi się dać wymyślić! Bałtyk się nie rozstąpi, chociaż mógłby, bo tylu ludzi tu w Boga wierzy”, powiada jeden z bohaterów.
Momentami wydaje się zresztą, że w tej historii jest tylko jeden głos, który autor dzieli między kilka postaci. W pierwszej części okrutny świat PRL przedstawia antykomunistyczny outsider, który znajduje sens w graniu pankroka z kolegami. Niestety, nawet w Jarocinie bez kompromisu ani rusz – chłopaki srają na taki kompromis. Drugą część książki opowiada czytelnikowi antykapitalistyczny młodszy brat bohatera pierwszej. Już przed przeczytaniem tych 242 stron nietrudno zgadnąć, że i tak źle, i tak niedobrze. Wprawdzie późno, ale potwierdza to młodszy brat w orędziu na stronie 236: „mam w głębokiej pogardzie i komunę, i kapitalizm, i prawicę i lewicę, a nawet centrum też mam w dupie”. Przygody braci bywają ciekawe bardzo lub mniej, ale zawsze opisane są koślawym, kulawym językiem, co pięknie koresponduje z problemami oraz dysfunkcjami psychicznymi, i nie tylko, głównych postaci.
Bohater „przebywa w mokrej odzieży”. „Wsiada do zaawansowanego wiekowo moskwicza”. Bohaterka „wyraża krytycyzm wobec własnej urody”. Ta, która ma „długie i jakieś takie gęste rzęsy; wydatne piersi, jak zwykle nie skrępowane stanikiem i wyraźnie rysujące się pod bluzką” (grudzień, siódma rano, daleka podróż fiatem 125p). Taki jest język całej książki Stróżyńskiego. Przyznaję, że ja tego języka nie kupuję, on mnie drażni na tyle, że nie mogę osiągnąć satysfakcji z lektury. Zasłania mi historię, zasłania mi wyłożone kawa na ławę poglądy głównych bohaterów, co rusz potwierdzane zresztą przez bohaterów drugoplanowych. Sposób budowania zdań, opisywania rzeczywistości w sposób tak pogięty, zakotłowany ma silny związek z tym, jak pogięci, odrzuceni, poza społeczeństwem są bohaterowie. Pytanie, czy mam prawo odrzucić ten język? Otóż mam. Można to było napisać lepiej, przy okazji przydając wiarygodności bohaterom.
A tak – mamy intrygujący opis końca trzydziestoosobowej imprezy w akademiku. Oto „do pokoju gęsiego [a jaką mieli alternatywę?] zaczęli wbiegać umundurowani [widać bywali też cywilni] zomowcy w hełmach [hełm nie mundur?] z osłoniętymi plastikowymi szybami twarzami [szyk tego zdania jest prawdziwy...], dzierżąc w dłoniach wielkie białe pałki”. Na kartach „Nienawidzę was!!!” można się też podszkolić z ekonomii. Ja poległem przy tekście: „...minęło już ponad dwadzieścia lat, a inflacja rośnie szybciej od płac, czyli jest coraz biedniej”. Trudno powiedzieć, czy Stróżyński wciska takie bzdury w usta swojego głównego bohatera, żeby go ośmieszyć, czy żeby pokazać jego bezradność w walce z książkami (to coś dla mnie).
Jest trochę kung fu, machania nogami, pięściami, oczywiście jeden nasz rozwala ich trzech albo jednego, ale za to wielkiego. Niczym w grze komputerowej najważniejszy jest na końcu, więc ten wątek akurat idzie bez niespodzianek. Część problemów nie znajduje rozwiązań i po prostu jest, inne szybko udaje się pokonać. Laska zostawiła naszego bohatera dla komunistycznego aparatczyka, z którym chce porzucić ojczyznę? Nie ma sprawy, bez trudu zgadza się na ostatni seks z bohaterem i słusznie od wciąż zakochanego romantyka dostaje spermą w swój zdradziecki ryj. Na zgodę.
Bohaterzy lubią wygłaszać monologi, nawet gdy są sami i nikt ich nie słucha. Myślę, że bez większej pomyłki można założyć, że wyrażają wizję świata autora. Na przykład: „Dawniej reklamowali [telewizja za komuny] rzeczywistość jakiej nie ma, teraz [w kapitalizmie] zachwalają towary i usługi, przekonując, że są czymś, czym nie są. Żaden rząd nie widział i nie widzi potrzeb narodu. Są zbyt oderwani od ludzi. Prawo nie jest stosowane, jest zresztą zbiorem absurdów i sprzeczności. Biurokracja i korupcja to podstawy istnienia państwa. Prywatyzację przeprowadzono w bandycki sposób. Przestępcy cieszą się powszechnym szacunkiem społecznym. Emeryt z UB, co się pastwił nad ludźmi, ma kilka tysięcy na starość, a jego ofiara z wybitymi zębami i połamanymi nogami, jakieś grosze na suchy chleb. Ja pierdolę te przemiany i cały ten kapitalizm”. Można zażartować, że mamy tu próbę stworzenia mitu dość interesującej formacji występującej pod nazwą conservative punk. Okazuje się, że pobożni chłopcy punkowcy tymi rękami obalili komunizm (zabijając zomowców), ale nie o take Polske walczyly. Te diagnozy, bądź to rozgoryczenie, mają sens, są prawdziwe i trafne. Tylko że, o ile się zorientowałem, autor nie zamieścił na kartach książki propozycji wyjścia z tego gówna, a szkoda, było na to miejsce. Nołfjuczer jednak obowiązuje i zobowiązuje. Brak koncepcji świata, w którym bohaterowie poczuliby się dobrze, jest – jak rozumiem – usprawiedliwiony, wynika z ich zagubienia w świecie współczesnym, ich niedorośnięcia. Jest tylko ucieczka albo gnicie. No to dzięki.
Na koniec próbka stylu. Pierwsze zdania rozdziału szóstego, Stróżyński at his best: „Znudziło ich i zmęczyło systematyczne obrzucanie rzeki wahadłowymi blachami. Przysiedli nieopodal ostrogi (czyli wrzynającej się w nurt rzeki połaci ziemi). Poziom wody oscylował wokół stanów średnich. Mętna ciecz groziła zalaniem przegrody w nurcie, niemalże równając się z poziomem ziemi i traw”. Osoby, które zrozumiały, co robili bohaterzy z rzeką lub np. jaki był poziom wody, proszę o kontakt z redakcją. Satysfakcjonującą odpowiedź nagrodzę wyczytanym tylko do połowy egzemplarzem powieści. Uwaga! Redaktorka i korektor „Nienawidzę was!!!” nie mogą brać udziału w konkursie.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Lampa” nr 10/2010
Złośliwość ponad merytoryczną zawartość.
Bo np. jak ktoś wsiada do rozgrzanego auta, to może być w negliżu nawet w grudniu, chełm z tarczą nie jest częscią munduru, a wyrażenia wędkarskie dupuszcza każdy słownik języka polskiego itd.
Może i racja Dag, ale należy pisać „hełm”, bo „Chełm” to miasto w pobliżu Lublina.
Ostroga meandrowa, OSTROGA RZECZNA, ostroga dolinna, rodzaj ostańca związanego z erozją boczną cieków, stanowiący wzniesienie położone pomiędzy dwoma głębokimi zakolami (meandrami) rzeki, tak że prawie w całości jest ono otoczone przez dolinę rzeczną.
Wysoko położone ponad dnem doliny rzecznej wzniesienie ostrogi meandrowej stanowi dogodną pozycję strategiczną, stąd wykorzystywane było do budowy twierdz lub zamków obronnych.
Przykładem jest zamek w Korzkwi na północ od Krakowa, położony na ostrodze meandrowej Korzkwianki, dopływu Prądnika.
Blacha wahadłowa – metalowa przynęta spinningowa, wrzucana do zbiornika wodnego, a następnie ściągana poprzez zwijanie żyłki. Płynąc, wykonuje ruchy wahadłowe, stąd nazwa. Doskonała na szczupaki.
Dziękuję za komentarze. Mówiąc prosto: nie znam związku frazeologicznego ”obrzucać blachami rzekę”, słowniki też nie. Ale słownik nie musi tego dopuszczać. Znalazłem teraz w necie (wprawdzie tylko jedno) zdanie ze słowami ”obrzucać blachami wodę”, na jakiejś wędkarskiej stronie, oddaję więc autorowi honor – słusznie w tekście użył żargonu, miał rację. Jednak w czytaniu nie załapałem, o co chodzi.