Kilka dni temu zaczęły się kolejne rozmowy o polskiej scenie niezależnej. Po jakimś dniu się skończyły. Dlaczego te rozmowy są tak karykaturalne? Czy coś z nich wynika?
Filip Szałasek, który mnie ani ziębi, ani grzeje, zaczepił w Czasie Kultury „faceta od Trzech Szóstek”, czyli Krzysztofa Kwiatkowskiego, który mnie ani ziębi, ani grzeje. Tekst Szałaska wywołał niezgrabną reakcję anonimowego profilu Krytyka Holistyczna, który mi nie przeszkadza, oraz naturalną reakcję Kwiatkowskiego. Ta z kolei zaowocowała w komentarzach jazdą po Szałasku. Do tego doszedł kolejny wpis Kwiatkowskiego będący listą odpowiedzi na rzekomo często zadawane mu pytania. Za chwilę wszyscy o tym zapomną, ale w wymianie uprzejmości było też coś o pisaniu o muzyce.
Szałasek zrobił Kwiatkowskiemu (który nie tylko wydaje płyty, ale też o nich pisze, robi playlisty) zarzut z tego, że ten wzbrania się przed krytycznym pisaniem o niezalowych płytach. Szałasek nie rozumie, że Kwiatkowski woli przemilczeć złą płytę kolegi, niż ją jebać. Szałasek postanawia jebać Kwiatkowskiego. Fani Trzech Szóstek postanawiają jebać Szałaska. Czy coś nam tu nie umyka?
Po tekstach Dwutygodnika (pisał Wieczorek, wywiad robił Strzemieczny) miałem wrażenie, że zjawisko pt. Trzy Szóstki nie zostało uchwycone. W rozmowie ze Strzemiecznym Kwiatkowski się ślizgał, mówił, że wydaje (czyli w sporej mierze wrzuca na Bandcamp; od pewnego czasu robi też kasety i płyty) rzeczy, bo mu się podobają. Dodał, że marzył o współpracy ze Stachurskym, a nawet że być może mu pomógł. Nie jest jasne w czym. Najciekawsza liczba, jaką rzucił Kwiatkowski, dotyczy tych, którzy pomagają jemu – czyli około 60 osób wspierających Trzy Szóstki na Patronite. Ta liczba mówi o niezalu więcej niż cała rozmowa. Niezal (nie używam tego słowa ironicznie ani złośliwie) jest po prostu bardzo nieliczny. Wszyscy się znają.
To pomaga i przeszkadza jednocześnie. Fani mają bliżej do artystów i wydawców. Takiego Kwiatkowskiego ta bliskość nakręca do robienia kolejnych rzeczy. Artystom czy wydawcom taki zamknięty krąg daje poczucie bezpieczeństwa, ale zarówno oni, jak i piszący o tej muzyce mogą mieć wrażenie mówienia prawie do nikogo. Z braku kasy wyjście poza (ponad) środowisko jest dla artystów trudne lub niemożliwe. Kto się wybił, utrzymał wysoką formę i został nad powierzchnią? Ostatnio publiczność spoza bańki zyskały może Syny, Wczasy, Siksa. Parę lat temu popularność zyskali Macio czy Ziołek, ale oni woleli zostać tam, gdzie byli. Kwestia tego, czy i co zyskali artystycznie ci, którzy świadomie wyszli na powierzchnię (Król, Zamilska), jest skomplikowana.
A pisanie o niezalu w Polsce? Szałasek zauważa, że to sprawa dla zajawkowiczów. Pan Krytyka to potwierdza, ale obaj domagają się krytycznych tekstów czy nawet całych czasopism o muzyce niezależnej. Dodatkowo Krytyka na drugą nogę domaga się popularyzacji niezalu przez pisma komercyjne. Pyta rozpaczliwie: „Czy w Gazecie Wyborczej publikowane są recenzje płyt z Trzech Szóstek [i innych niezalowych labeli]?”, bo nie ma siły użyć google’a. „Jeżeli nie, to dlaczego?”, drąży. Do tygodników też nie zagląda, porusza się więc w sferze wyobrażeń – z korzyścią dla wyrazistości sądów. To nie jest postawa unikalna.
W skrócie: myślę, że ta wymiana zdań na nic się nie przełoży, na dłuższą metę nikogo nie ruszy. Muzycy wolą robić swoje, niż debatować o niczym. W ogóle była jakaś dyskusja?
Mógłbym jednak zanotować coś przy okazji. Po pierwsze, zmienia się nośnik – płyty się nie sprzedają, muzyki słucha się na YouTubie czy Bandcampie, za czym idą Trzy Szóstki i inni. Szukanie tam nowych słuchaczy to dobry pomysł. Po drugie, i to się nie zmienia, jakość wydawcy bierze się z selekcji. Sens ma podążanie za tymi, którzy mają ostre kryteria. Po trzecie, oprócz nośnika zmieniły się media. Pasywno-agresywne frazy i prezentowanie akademickiej (scenowej, buniowej, jutuberskiej...) wyższości nie sprawi, że ktokolwiek będzie chciał podjąć dyskusję. Próby zainicjowania przemądrzałej debaty w stylu lat 90. budzą, o ile się zorientowałem, politowanie, a w najlepszym razie milczenie muzyków (26 reakcji, 0 komentarzy na Czasie Kultury; haha od Justyny Banaszczyk, love od Tomka Popa). Zdarzają się prywatne komentarze do dziwnych zdań i zarzutów z dupy.
Po czwarte, zajawki wygasają. Mam na myśli zarówno słuchaczy, jak i wydawców, którzy muszą wojować dalej przy coraz mniejszej liczbie zainteresowanych. Wydawanie i granie niezależnej muzyki czy pisanie o niej to coraz bardziej dodatkowe, marginalne zajęcie, dlatego że po piąte, w tym nie ma i nie będzie pieniędzy. Amatorskość grania i pisania nie jest zła, bo daje niezależność. Niemniej nie pozwala rozwinąć skrzydeł. Liczą się marki, nazwiska, czyli zdolność działania w amatorskich warunkach na zawodowym poziomie. Regularność. Brak wtop. Muzyczna czy dziennikarska jakość. Nazywanie gówna po imieniu (hmm, to jak było z tym Stachurskym?), ale też sprawne argumentowanie, gdy dziennikarz chce coś zjechać albo wydawca odmówić wydania.
Wobec niezawodowstwa sceny istotną rolę odgrywa, po szóste, brak czasu. Dlatego tak ważna jest selekcja. Dobrych zespołów jest raczej mniej niż więcej, a jakość buduje się doświadczeniem, metodą prób i błędów, co kosztuje czas. Z drugiej strony coraz łatwiej nagrać i opublikować muzykę, przez co jest coraz więcej gówna niewartego uwagi. Ziarna od plew należy oddzielać na jak najwcześniejszym etapie, bo słuchacze szybko się nudzą, podobnie jak szybko nudzą się czytelnicy. Za to zaufanie – do wydawcy czy dziennikarza – buduje się powoli.
Jeśli chodzi o pisanie, myślę, że najważniejsze to szanować czas czytelnika i jego możliwości percepcji, pisać zwięźle i po polsku. Po pierwsze, nie nudzić; po drugie, docierać (to chyba wyklucza papier). Słuchałem np. nowych płyt The Black Keys oraz The Raconteurs. Cieniutkie, w pamięci nie umiem ich odróżnić, ale wyobrażam sobie tekst, w którym ktoś wali w te płyty, broni ich autorów albo nawet odróżnia jedną od drugiej, uzasadniając jednocześnie, dlaczego warto o nich wspominać. W tym przypadku nazwy zespołów powinny zapewnić dotarcie, chodzi tylko o tekst, który nie będzie nudny.
To o większych. Z małymi jest niby inaczej, ale tak naprawdę bardzo podobnie. Tu też można i trzeba umieć pisać wbrew trendowi, ale też można i trzeba mieć własnych faworytów. I wtedy wracać do punktu pierwszego – tłumaczyć, dlaczego zasługują na uwagę. Powtórzę, w dużej i małej muzyce będzie coraz więcej szlamu i coraz mniej słuchaczy, należy więc ich szanować, czyli pisać zwięźle i po polsku...
Chciałbym to jeszcze porobić. Będę się odzywał.