Poczuwam się do obowiązku pisania o filmach, na które pójdę na Docs Against Gravity i okażą się dobre. Takim filmem jest węgierska (ulubione słowo niektórych autorów) produkcja „Pociągiem w dorosłość”.
Reżyserką jest Klára Trencsényi. Film pokazuje węgierską młodzież w wieku przedlicealnym, precyzyjnie 10–14 lat. Istnieje na Węgrzech linia kolejowa, którą obsługują dzieci: są zawiadowcami, przestawiają zwrotnice, sprzedają bilety, kierują ruchem pociągów, wpuszczają je na stacje i dają sygnał do odjazdu (dorośli są maszynistami i kierownikami stacji). W opisie filmu w programie znalazło się zdanie o Kremlu. Może dlatego, że rzecz z linią Gyermekvasút polega na tym, iż jej historia sięga głębokiej komuny. Uczniowie przodownicy dostawali zaproszenie do pracy przy tej kolejce. Takie wyróżnienie.
Linia działa do dziś. Tyle że dziś odpada propaganda ze starych czasów (w filmie są fragmenty kronik), gdy tłumaczono, że na Zachodzie dzieci głodują, a na Węgrzech mają atrakcje nie byle jakie, ucząc się, bawią itd. Ze zdjęć wynika, że stacje nie pogardziłyby remontem, a z drugiej strony w osobach jak ja dorastających w późnej komunie te obrazki mogą budzić rodzaj sentymentu. Dzieciaki w mundurach, czerwonych czapkach są sobie równe, zwracają się do siebie w zabawny sposób oficjalnie, są przejęte. Na biurkach stare telefony, jak u babci. Maszyneria też wiekowa. Wagony – wiadomo. Pierwsze pytanie: jak oni się uchowali? Czy to działa jeszcze?
W Polsce też przecież były wąskotorówki. Już nikt nimi nie jeździ, ludzi stać na samochody, czasem dwa, trzy na gospodarstwo, a fabryki, do których prowadziły te kolejki, przestały istnieć. Została piosenka Skaldów. Czasem, na mniejszej drodze, przecina się charakterystyczne tory. Myślę: przejechałbym się ciuchcią w wakacje. Gdybym mieszkał w okolicy, jeździłbym, dokądkolwiek. Myślę; nie wiem, jak by było.
Coś takiego jeździ nawet, o ile pamięć mnie nie zawodzi, przed bramą obozu w Sztutowie, wzdłuż drogi wojewódzkiej. Podobny tor pamiętam z Lubelskiego, z okolic Kazimierza. Nigdy nie wiadomo, kto i kiedy taką kolejką jeździł, ale cholera, chyba tym bardziej nie byłyby złe zajęcia dla dzieci łączące naukę współpracy z taką atrakcją jak kolej i ciekawą opowieścią o wspólnocie i o historii. Oczywiście ważne są centra kultury, izby pamięci, aquaparki i muzea, ale wspólne może też być coś niematerialnego. Można być dumnym z czegoś niematerialnego. Przez cały ten film zazdrościłem Węgrom kolejki i obawiałem się, że zaraz ją zamkną lub już zamknęli.
Lubię kolej. Dworce, przejazdy. Budki, zapory. Tory. Kolejowa infrastruktura dobrze mi działa na wyobraźnię. Nie kocham filmów dokumentalnych, ale ten obejrzałem z radością i zaangażowaniem, od a do zet. Lubię filmy dotykające tematu dojrzewania, wchodzenia w dorosłość, lubię lekko użalić się nad dzieciakami, które mają ostatnie prawdziwe wakacje. Kocham „This Is England”, jako dzieciak pasjami oglądałem dajmy na to „Alfa”, w którym rodzice byli po drugiej stronie barykady. Pewnie sam niezupełnie jestem dorosły... ale ten film był zrobiony świetnie. Miał piękne kolory. Ujęcia. Kamera stała tam, gdzie trzeba. Chowała się tam, gdzie powinna być. Bohaterzy byli dobrani bezbłędnie – ciekawe, że dwoje rodzeństwa nosi nazwisko Al Hajjar – podobni, ale różni. To taki film, który chciałbym głosić z dachów, niech więc wystarczy ten daszek.
„Pociągiem w dorosłość” („Train to Adulthood”), Węgry 2015, 79 minut