Powrót z nicości duetu, który był zbyt zajęty i zbyt rozlazły, żeby po debiucie (2008) pociągnąć temat i robić rzeczy, które zazwyczaj robią zespoły. Koncertów było niewiele, drugi album ukazuje się z kilkuletnim poślizgiem.
Mamy tu Olgę Mysłowską, wokalistkę ze świata Oscara Wilde’a wykształconą pod kątem śpiewania baroku, oraz Daniela Pigońskiego, wieki temu klawiszowca Pustek, grywającego też np. w Bye Bye Butterfly. Oboje lubią syntezatory, włącznie z zabawkami dla dzieci, każde z nich od lat tworzy muzykę dla teatru.
Utwory grane już kilka lat temu umieścili tu obok premier. W stosunku do pierwszego albumu uprościli rytmy, a przesterowane, brudne brzmienia i niedbałe uderzenia w klawisze dają wrażenie zabawy. Jakby mówili większymi literami niż na debiucie i swobodniej. Tylko głos Mysłowskiej pozostał zimny i precyzyjny jak ostrze do rozbijania lodu.
Najwięcej cech przeboju ma buczące „Wallow Rise Repeat”, wyraz zawieszenia broni między Depeche Mode a Enigmą. W „Reconciliation”, czymś na kształt ballady, Mysłowska podpisuje się wysokim skrajem skali (na ogół śpiewa całkiem nisko). Melodie od razu wpadają w ucho. Umieszczone w centrum płyty „Chill Frenzy” i „Run Babe Run” zdają się zabawą – to nieobliczalną, niebezpieczną, to błahą. Są jeszcze przesunięte na koniec płyty „chore” piosenki, kulejące na trzy, rozbłyskujące wyzywającym krzykiem wokalistki i brzmieniami klawiszy Casio ćwierć wieku temu darowanych mojemu pokoleniu na pierwszą komunię („Twitch”, „Blur & Fade”).
Polpo Motel składa się z przebojów, zabawek i strachów, to jest komplet i dopiero te końcowe utwory przekonują, że nie ma tu wypełniaczy. Mam nadzieję, że w kontekście tytułu płyty użycie tyle razy słowa „zabawa” nie jest obelgą. Wyciągnąć z kilku klawiszy i anielskiego głosu tak dobre piosenki – oryginalne, niegrzeczne, groźne – to duża sztuka, nie żadna zabawa. Wydaje się nawet, że piekielna łatwość Polpo Motel do tworzenia jest sprawą jakiegoś ciemnego paktu. Nie radzę więc zazdrościć.
Tekst ukazał się 3/11/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji
Pingback:Najlepsze płyty roku 2015 - Jacek Świąder | Ktoś Ruszał Moje Płyty