Redaktor Dunin-Wąsowicz do styczniowo-lutowej „Lampy” kazał wybrać dziesięć płyt na minione dziesięciolecie. Uznałem zadanie za trudne, bo tych płyt było przecież od 2000 całe mnóstwo, nawet jeśli odjąć wszystkie te, których nie słyszałem. Redakcja szykuje podsumowanie lat zerowych bieżącego wieku, więc kolejność, punktacja, kompromisy, obrona metodą „każdy swego”... Chodzi wyłącznie o płyty krajowe, który to dział jest moim ulubionym, więc objaśnię tutaj swoje typy.
Pierwsza sprawa jest taka, że szerokim gestem muszę uwalić cały polski hip-hop z okolicami, bo się po prostu na tym nie znam. Ani nie śledzę dziejów gatunku od Liroya do bifów Pei z Tede, ani nie mam kontekstu międzynarodowego. Trudno więc odpowiedzialnie sądzić w tej sprawie. Tak że Paktofonika, O.S.T.R, Fisz, Eldo, Tworzywo Sztuczne, Numer Raz – wszystko to niech docenią inni. Podobny los spotyka fajne płyty „okolic” typu Electric Rudeboyz, Cinq G, Bass Medium Trinity. Podobno Skalpel też rewelacja, ale co z tekstami? Owszem, słuchało się tego, ale trudno porównywać te rzeczy zarówno z zagranicą, jak i z krajem. Mi trudno, bo np. Piotrek Kowalczyk jakiś czas temu ocenił, że słuchacze indie (a co) już wiele lat temu rozszerzyli swoje zainteresowania o hip-hop i elektronikę, no ale on ma swoją własną ligę, bo słyszał wszystko.
Druga rzecz – dyskwalifikuję tych, którzy najlepsze płyty nagrywali w poprzedniej dekadzie lub jeszcze wcześniej, tych, którzy wkroczyli w XXI wieku już jako bohaterowie. Czyli odpadają wszyscy, którzy „skończyli się na Kill’em All”: Kult i Kazik, Tymon z Kurami, T.Love, Homo Twist i Pudelsi, Myslovitz, Raz Dwa Trzy, Pidżama Porno i Grabaż, Hey i Nosowska, Voo Voo, resztówka Partii i całe Komety, a nawet Janerka, który przecież zdołał w 2002 wydać zgrabne „Fiu fiu”. To są prominenci. Dziękujemy im za piękne nagrania z lat 90. i współczujemy, że w ostatniej dziesięciolatce nie przeskoczyli tamtych swoich dokonań. Oczywiście trzeci kwartet Henryka Mikołaja Góreckiego (2005) był cudowny, Paweł Mykietyn też dał światu popalić, ale bądźmy poważni. Zostawmy powagę.
Z pozostałymi, nielicznymi już płytami polskimi 2000–2009 umawiamy się tak, że jeden zespół = jedna płyta. To właściwie tak zawęża listę, że dostają się na nią prawie wszyscy, a problemem pozostaje tylko to, czy dla wszystkich najbardziej reprezentatywna i wystarczająco dobra była pierwsza płyta. Kolejność, w której ułożyłem te płyty do zestawienia „Lampy”, była wysilona i przypadkowa, więc ją tu pominę.