Świetne, anarchizujące, ale poukładane techno/punk/pop. Pisząc „poukładane”, mam na myśli to, że Oscar Powell żongluje elementami, ale panuje nad całością. Zabawa ograniczonym zestawem elementów trwa do momentu, aż powstaną rzeczy zachwycające i chwilowe.
Przesuwają się kolejne plany: regularny rytm, po którym po czterech taktach zostają zgliszcza, skwierczące syntezatory, suche i chaotyczne ciosy basów, nieliczne, ale budzące zazdrość sample, głównie głos, ale też zmienione w zgrzyt gitara elektryczna lub smyczki. No i gościnne występy wokalistów, czasem ograniczające się do kilku zdań, ale mocne jak graffiti na murze banku centralnego albo raczej klubu o renomie miejsca wywrotowego.
Powell sprawdza zastarzałe rankingi, rzucając hasłowo, że pieniądze, że sztuka, że pudelek. „You encounter me in counter-culture”, powiada kobiecy głos Frankie w utworze „Frankie”. W „Do You Rotate” z Dale’em Cornishem padają akcentowane z londyńska słowa: „What is this for/ you keep describing”. Utrzymany w spokojnym tempie, przejrzysty, ale naćkany zawirowaniami basu „Junk” przypomina The Fall, aż wtem zza rytmu wyłania się samplowany głos Marka E. Smitha, czołowego anarchisty Brytanii, punka, dziada, lidera The Fall. To mam na myśli, gdy piszę o sprawdzaniu hierarchii. Niech święci pracują na swoje tytuły świętych.
„Sport” to pierwsza regularna płyta cudownego Brytyjczyka, jednej z postaci kluczowych dla odświeżenia elektronicznej muzyki tanecznej i oddania tej muzyce radości, beztroski i bólu głowy. W podobny sposób usługi na rzecz utrzymania przy życiu punka świadczą Sleaford Mods. Trzeba walnąć pięścią w telewizor, żeby zaczął działać. Poczucie ulgi i satysfakcji w gratisie.
Tekst ukazał się 27/10/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji