„Will I ever come back/ from my sweet melancholia”, śpiewa Iwona Skwarek w najbardziej przebojowej piosence z albumu. Rebeka jest tu bardzo podobna do łódzkiego tercetu Kamp!, tylko bardziej szwedzka, ludzka. Do tańca potrzebuje melodii i zagrywek rodem z lat 80., ale nie trzyma się wyłącznie starych syntezatorów.
Z jednej strony Skwarek i Bartosz Szczęsny lubią także nowsze, świeże brzmienia, z drugiej oboje sięgają czasem po gitary. Duet z Poznania lubi dołożyć tu i tam melancholijny, naiwny klawiszowy motyw jak z a‑ha czy Alphaville. Obok przebojów do tańca na płycie są utwory zwolnione do granic, odrealnione, jak „War” oddający otępienie związane z utratą bliskiej osoby albo „With Tears We Cry” obciążony skacowaną, niepewną rytmiką i rozdartą solówką. To piosenki idące naprzód niepewnym krokiem, przeciwwaga dla wyraźniej zarysowanych przebojów, jak „Stars”.
Wokalistka Rebeki nie jest oddaloną, wyniosłą gwiazdą. Bliżej jej do artystek delikatnych, ale nie szklanych, takich jak dawniej Kate Bush, a dziś Jessie Ware. Nie śpiewa w jednej ekspresji – w „Unconscious” jest cicha i czysta, w „Fail” przymglona i wydłużająca frazy. Podoba mi się, gdy przeskakuje po sylabach jak po rozgrzanych kamieniach, ma dużo energii.
W Polsce moda na elektroniczny pop nie może się skończyć i przynosi coraz lepsze efekty. Na etapie wydania płyty artyści tacy jak Rebeka mają już zarówno sprawdzone piosenki, jak i pomysł na dramatyczne rozegranie dość mrocznego materiału. Jak u Daft Punk, powstaje muzyka raczej nie do tańca, ale uwodzicielska.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 7/6/13