Smutne piosenki gitarowego kwartetu z Warszawy to jedna z najlepszych wiadomości, jakie wysłała w tym roku krajowa muzyka alternatywna. Teksty dziewczyn są o tym, że ma nic złego w tkwieniu w przeszłości i melancholii.
Muzyka niezależna jest zdominowana przez mężczyzn. Ogromna większość zespołów gitarowych składa się z facetów, dla kobiet przewidziana jest głównie rola wokalistek w popie i jazzie. Jeśli chodzi o alternatywę, punkowiec z wychowania Krzysztof „Grabaż” Grabowski, lider Pidżamy Porno i Strachów na Lachy, bez żenady mówi w wywiadach, że kobieta w jego zespole mogłaby co najwyżej gotować. Gdy niedawno mu to wypomniano, jak lew publicznie bronił idiotycznej wypowiedzi sprzed dwóch lat.
Kobiety w zespołach, nie tylko rockowych, mają się jednak świetnie. Od czasów Patti Smith czy Siouxsie And The Banshees są liderami i nie mają problemu ze współpracą z mężczyznami. Ogromną popularność i zasłużone pochwały zbierają też gitarowe grupy złożone wyłącznie z kobiet, ostatnio choćby Savages czy Warpaint, sukcesy święcą reaktywowane Sleater-Kinney oraz kolejne zespoły Kathleen Hanna.
Dlatego warto docenić warszawski kwartet Rosa Vertov. Ich pierwszym wydawnictwem była w 2015 r. kasetowa epka, rok temu ukazał się singiel „Obsessive Thinking”. Teraz premierę miała pełnowymiarowa płyta zespołu, który w zeszłym roku wystąpił na Off Festivalu w Katowicach, SpaceFeście w Gdańsku, a koncertował też w Niemczech, na Ukrainie i w Korei Południowej.
Kasia Dziąg (bas), Olga Gniadzik (gitara rytmiczna), Zosia Jakubowska (bębny) i Julia Szostek (gitara prowadząca) znają się ze szkoły. Nazwę wzięły od piosenki Lizzy Mercer Descloux. Każda z nich śpiewa, ale ten wycofany śpiew przypomina szmer, jak w shoegaze’owych zespołach z lat 90. W warstwie muzycznej słychać echa psychodelicznego rocka lat 60., drapieżność wspomnianych Savages, ale też posmak amerykańskiej alternatywy z czasów po Nirvanie, a nawet niepokój nowej fali.
Zdarza się, że piosenki Rosy Vertov gwałtownie zmieniają tempo i ton, ale na ogół mają smętny nastrój depresyjnego poranka, kiedy trudno wstać z łóżka. W ten klimat najlepiej wprowadzają oparte na partii organów „Fruit Discounts”. Gdy w „Let The Sleeping Dogs Lie” słucham słów: „How can I move on?/ I’m so drown up in the past” (Jak mogę ruszyć naprzód, skoro tkwię w przeszłości), nie odczytuję w tym bezradności, lecz jakąś samoakceptację. Znak, że nie ma nic złego w tkwieniu w przeszłości.
Najciekawiej zrobione są piosenki „No Reason Ever Was Given” oraz „Obsessive Thinking”, obie z nietypowym przyspieszeniem. W tej ostatniej powtarza się zdanie: „I’m knocking/ on your door but you don’t want/ see me here/ so again I’m singing my blue song”. To mogłoby być motto Rosy Vertov. Swój udział w świecie, mniej czy bardziej rozczarowujący lub radosny, przetwarzają na piosenki. Kiedy podczas koncertów stoją na scenie niemal bez ruchu – nie wiadomo, onieśmielone czy mające wszystko gdzieś – i cicho śpiewają, ma się poczucie, że są na swoim miejscu.
Tekst ukazał się 28/4/17 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji