Album to czy minialbum? W 35 minut zdołali zagrać w sumie pięć rzeczy. To jeszcze nie byłaby zła koncepcja, gdyby nie długie fragmenty instrumentalne. Nie czarujmy się, atrakcją wspólnej płyty szwedzkiej gwiazdki popu Robyn i duetu norweskich producentów elektroniki Röyksopp są raczej momenty, w których to wokalistka jest na pierwszym planie.
Tak jest w wybranym na singiel utworze tytułowym ze świetnym, zapadającym w głowę refrenem. Za to zamykający płytę dziesięciominutowy „Inside The Idle Hour Club” jest utworem instrumentalnym i na tle reszty płyty brzmi nieprzekonująco.
Co takiego czyni Robyn wyjątkową? Szwedka wypłynęła jako nastolatka i przez dwie dekady zdążyła stać się inspirującą, świadomą siebie postacią. Zaczyna album ostro, słowami: „make a space for my body”. Jej głos jest idealny do muzyki popowej, a temperament zbliża ją do muzyki tak energicznej jak to, co zrobiła tu z Röyksopp (którzy przecież mają w dorobku wiele nagrań lekkich i nieistotnych). „Do It Again” to płyta z muzyką klubową. Norwegowie prezentują jej różne odcienie, a w każdym, o ile ma okazję, Robyn pokazuje klasę. W „Sayit” ten skandynawski tercet jest gdzieś między house’em a techno. Z kolei wprowadzający w tę płytę dziesięciominutowy „Monument” zaczyna się jak synthpop z rodowodem w latach 80., ale w zakończeniu staje się cichy, intymny, intryguje improwizowaną partią saksofonu. Mimo że Norwegowie przechodzą sami siebie, to jednak Szwedka od samego początku zagarnia „Do It Again” dla siebie.
Tekst ukazał się 13/6/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji