Do kin wszedł w piątek film „Gdybym tylko tu był”. Reżyser Zach Braff (znany z roli w serialu „Hoży doktorzy”) nawiązuje do własnego „Powrotu do Garden State”. Sam się wtedy obsadził w roli głównej, dzięki czemu mógł przytulać Natalie Portman. Na najnowsze dzieło Braffa złożyli się internauci za pośrednictwem serwisu Kickstarter.
Portman już w tym filmie nie ma, ale ścieżka dźwiękowa nawiązuje do wspaniałego soundtracku filmu sprzed dziesięciu lat. Zaczyna się od piosenki The Shins, grupy, która za sprawą „Powrotu do Garden State” weszła do pierwszej ligi alternatywnego popu. Dlatego teraz zespół ofiarował Braffowi premierowy utwór „So Now What”. James Mercer odpoczywał ostatnio od The Shins w duecie Broken Bells (stworzył go z producentem Danger Mouse’em), ale z nowej piosenki jest więcej niż zadowolony. To rzecz obdarzona chwytliwym refrenem, ale dość senna, utrzymana w wolnych tempach. „I had this crazy idea/ somehow we cruise to the end/ change lives and everything precious/ guess we’ll just begin again” – śpiewa Mercer. Cóż, w słowach to typowa fabuła Braffa.
Na składance jest też miejsce dla weterana Paula Simona, a z drugiej strony – dla grupy, która wypłynęła na tyle niedawno, że nie załapała się na „Powrót do Garden State”, choć ładnie w tej konwencji muzycznej i emocjonalnej się mieści. Chodzi o Bon Iver obecne tu z aż dwiema piosenkami – wielkim przebojem sprzed trzech lat „Holocene” i premierowym „Heavenly Father”. To z kolei kategoria „dziwne”, a nie „przebojowe”, niemniej wielbiciele Justina Vernona powinni być zadowoleni. Tytułowy numer napisał człowiek z innej bajki – Chris Martin z Coldplay, jednego z najpopularniejszych zespołów pop rocka. Graną przez niego na klawikordzie i pianinie balladę śpiewa Cat Power, uosobienie akustycznej piosenkowej alternatywy.
Tak jak odróżnia się w kinematografii nurt „sundance’owy”, tak można mniej więcej określić model ścieżki dźwiękowej do niezależnego amerykańskiego filmu. „Wish I Was Here” jest właśnie taką modelową ścieżką. Zawiera kilka bardzo udanych, napisanych specjalnie do tego filmu piosenek, do tego parę niezalowych evergreenów, a w bonusie są mniej znani (przynajmniej w Polsce) wykonawcy z tym, co mają najlepszego. To ta ostatnia grupa utworów decyduje o wartości płyty, a w przypadku „Wish I Was Here” nie ma mowy o wypełniaczach. Proszę posłuchać choćby „Breathe In” Japanese Wallpaper (artysta to nastolatek z Australii), Aarona Embry’ego z „Raven’s Song” albo Allie Moss z „Wait It Out” (cover Imogen Heap). Wszystko to rzeczy nastrojowe i delikatne, ale każda inna. Razem – dobra zachęta do kupienia biletu do kina.
Tekst ukazał się 12/9/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji