Pierwszy utwór – poprzedzony akustycznym wstępem taneczny „Dangerous” – daje błędne pojęcie o płycie. Rumer świetnie wypada tu w klimatach czarnego disco z lat 70., jakby krok dalej niż Belle And Sebastian na ostatnim albumie.
Jednak młoda Brytyjka nie rzuca słów na wiatr, gdy w „Dangerous” śpiewa: „You want me to let go/ well, I don’t wanna lose control”. Rzeczywiście, trzyma się tego, co słuchacze znają z poprzednich albumów – eleganckich utworów z ciepło brzmiącymi klawiszami, z dyskretnie pulsującą sekcją rytmiczną, z instrumentami smyczkowymi.
„Into Colour” zawiera muzykę na leniwe słoneczne przedpołudnia, lekko pobudzającą, optymistyczną, bez wielkiego dramatu (i dobrze!). W tej balladowej konwencji nieźle wypada „You Just Don’t Know People” zachęcające do wyjścia na spacer po słonecznym świecie i słuchania bicia swego serca. Duże wrażenie robi też podrasowane soulem „Play Your Guitar”. Jednak już zamykające zestaw „I Am Blessed” – o miłości, która „jest do znalezienia” w świecie – brzmi tak gładko, teflonowo, że trudno w tej piosence złapać się czegoś poza wzorcowym wykonaniem. Emocje gdzieś się gubią.
Problem „Into Colour” polega na przesłodzonych aranżacjach, rzewnych, w założeniu wzruszających, ale perfekcyjnych do stopnia, za którym nie ma już miejsca na uczucia. Szczytem wszystkiego jest ballada „Better Place”, gdzie wokalistka w stylu wyzutego już z energii Michaela Jacksona nuci: „You make the world a better place/ with your kindness/ and your grace”. Wielkie nieba, żeby od razu pisać o tym piosenkę?
Fotografie z „Into Colour” kojarzą się z Nickiem Drake’em czy szerzej przełomem lat 60. i 70., gdy artysta nagrywał swoje dzisiaj kultowe, docenione po śmierci płyty. Nowy album Rumer stoi jednak w rozkroku między fascynacją przeszłością a nowoczesnym, wypolerowanym brzmieniem. To poprawnie zaśpiewana ramotka z paroma ładnymi piosenkami.
Tekst ukazał się 21/2/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji