Nowy zespół z krakowskiej Stajni Sobieski (gitarowe Die Flöte, surfrockowy Kaseciarz, wykwintny popowy Armando Suzette). Rycerzyki są najbardziej przystępne w tym gronie. Niezależny etos nie kłóci się tu z wydaniem kolorowym jak pop z lat 80. i 90., piękna jest nawet koperta z papieru, w której schowana jest płyta – zaprojektowała ją Agnieszka Grzegorczyk.
Opis umieszczony w książeczce tegorocznego Off Festivalu, na którym grali o potwornej godz. 15, typuje ich jeszcze wtedy nieznaną niniejszą płytę na „debiut roku”. „Rycerzyki” to element fali niosącej muzykę wyrosłą z niezależnego gitarowego grania, ale sięgającą po wzorce zawodowego popu z jego tanecznym rytmem i melodyjnymi refrenami. Chodzi o zmontowanie własnego, oryginalnego stylu – wiarygodnego, ale wymagającego, „artystycznego”.
Słychać to przez całą płytę mniej lub bardziej wyraźnie, a zamykające całość „Rimemba” wydaje się piosenką z katalogu The Car Is On Fire czy Afro Kolektywu. Te polskie zespoły, im były starsze, a przybywało im muzycznej wiedzy, zbliżały się do robienia popowych piosenek wykraczających poza skalę możliwości typowych radiostacji. Wiązało się to z rezygnacją z niedzisiejszej kategorii „szczerości”. Rycerzyki mają podobną potrzebę robienia dobrych piosenek, ale oprócz zacięcia do tworzenia misternych konstrukcji jest w nich spontaniczność (co zresztą przekłada się na przeładowanie piosenek liczbą patentów, zagrywek, brzmień).
Śpiewa Gosia Zielińska, do której trudno mi się przyzwyczaić – to nie moje rejestry i temperament, ale eteryczna wokalistka pasuje do muzyki zespołu. Lubi długie frazy, swobodnie przepływa między poszczególnymi częściami utworów, jest atutem zespołu. Moimi faworytami są delikatna, przebojowa „Lotta” i „Mating Season” brzmiące jak dziełka Tom Tom Club z udziałem Fleetwood Mac. Bajkowe, pulsujące „Mary” to już współczesność i jeden z niewielu tekstów po polsku, do którego niczym do rolki do zbierania kociej sierści nieustannie przyklejają się nowe dźwięki, nowe pomysły. To cecha większości piosenek Rycerzyków. Wisi nad nimi groźba, że dostaną etykietkę „muzyki dla muzyków”. No i co z tego? Są dobrzy.
Tekst ukazał się 11/11/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji