Redakcja jak zwykle wyznaczyła mnie do recenzowania zaległego debiutu kolejnej nadziei trójmiejskiej sceny. Jeszcze raz okazuje się, że jeśli chodzi o gitarowe granie, w Sopocie rządzi konserwa. Saluminesia gra przyjemny, lekko histeryczny pop rock prosto z audycji Piotra Stelmacha (i jego pierwszej składanki z 2007 roku). Muchom poszło przebojowo, Psychocukrowi undergroundowo, a zespół na S. tkwi w swojej bajce.
To takie łzawe opowieści, ćwierkające pogłosy gitar, rozbiegany, nośny rytm, naprawdę może się podobać. Dawno, dawno temu Bartek Chmielewski omawiał w „Lampie” płytę grupy Manchester z Torunia i to jest mniej więcej ten sam stopień muzycznej wrażliwości. Te przebojowe kawałki nagrano bardzo starannie, lekko i gustownie – robota Tomasza Bonarowskiego (produkował w życiu wszystko, od Illusion do Tomka Makowieckiego; a zwłaszcza Myslovitz).
Wokalista Remigiusz Augustyniak śpiewa po polsku, z płaczliwą manierą leci wczesnym Rojkiem. Rojek nie jest wielkim wokalistą, ale ma charakter i teksty. A właśnie, Saluminesia też ma coś w rodzaju tekstów, jest to podpisane zespołowo. W stareńkich, Stelmachowych „100 dniach” Augustyniak mówi na przykład tak: „sto wilgotnych dni, które nazywano miłość / prześwietlony film niewarty nic”. Ocena sytuacji jest surowa, przeszłość w śmietniku, a wszystko przez miłość. „Czas nie da nam / szans zbyt wielu by / bez przeszkód odbić od dna” („Zielone światło”). Jest kiepsko, przyszłość też zagrożona, zdecydowanie wokaliście potrzebna jest pomoc. Nie wątpię, że wśród czytelniczek „Lampy” znajdzie się miłosierna samarytanka. Byle nie czyniła przeszkód. „Codziennie każdy z nas snuje plan / jak żyć i nie wpaść w niesmaczny żart (Budzimy się)”. Kto pomoże w realizacji tego już wysnutego planu Saluminesii?
„Żyjemy w czasie dziwnej depresji która zawsze kończy się tak / samo dla ciebie i tak samo dla mnie nie dając nam / kół ratunkowych w morzu wymówek które lubią padać jak deszcz / znaków na niebie bez których przecież nie będzie ciebie i mnie” – śpiewa rozpaczliwie Augustyniak w „Stojąc na rękach”, a ja się zastanawiam, czy znajdzie dla mnie miejsce w swoim terminarzu. Jestem dość depresyjny, mógłbym zdążyć z odpowiednim parasolem, zanim depresja się skończy, nie dając ratunku przed deszczem wymówek. Depresja jest wszakże niezbędna wokaliście poprockowemu, to zrozumiałe, że ciężko opędzić brak depresji byle wymówką. Rockmani nie stronią też od napojów, bo na tle superciężkich gitar Augustyniak grozi: „Nieuleczalnie przenikam przez ściany / wybieram te ładnie wytapetowane / by z tobą pić herbatę z cytryną”. Cały ten dziewiczy, pozytywny klimat („Kochać co noc i bez myśli złych wstawać co dzień”) kojarzy się z Jonas Brothers i chyba to do fanek tego typu grup jest skierowany projekt Saluminesia. Generalnie to też bardzo ładni chłopcy i bez dwóch zdań tzw. znakomitym posunięciem był ich udział w festiwalu Opole 2008. W roku bieżącym nie są bez szans u kolonijnych gimnazjalistek, zwłaszcza tych zbuntowanych i cierpiących.
Wytwórnia 2.47 Bodka Pezdy wydało płytę elegancko, może poza zszyciem wkładki tak, że wszystko się pomieszało – kolejność tekstów, foty i kredyty. Za to sam nośnik tak jak okładka jest ozdobiony przedstawieniem zmierzwionego czarnego prześcieradła. Fanki romantycznego, piotruśpanowego rocka mają więc jeszcze jeden powód do piszczenia. Reszta zwolenników krajowego pop rocka może posłuchać „Sprzedając pamięć” do śniadania. Będzie naprawdę przyjemnie, ale tym razem obędzie się bez rozmyślań.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Lampa”, numer 7–8/2010