O zestawieniu Screenagers.pl, którzy ułożyli listę najlepszych polskich piosenek w historii, wciąż głośno. Może parę utworów znalazło się u góry raczej niezasłużenie, może prominenci krytyki muzycznej wskazują, że dobrze wiedzieli, iż zwycięży Zaucha, może wynoszenie pod niebiosa jednego „nurtu” powoduje uwalenie kilku innych równie istotnych, ale... zdarzyło mi się napisać do portalu tekst o tej liście. Zaczynał się tak:
„Jeden z najważniejszych serwisów muzycznych w Polsce wykonał tytaniczną pracę, żeby znaleźć 200 najlepszych piosenek w historii rodzimej muzyki. Spodziewają się państwo nachalnej promocji muzyki niezależnej? Nic z tych rzeczy – na liście Screenagers.pl królują Sośnicka, Prońko, Niemen, Skaldowie. Oraz Lady Pank, T.Love i oczywiście Papa Dance. Kto to wymyślił i dlaczego teraz?
Cały tekst z portalu wyborcza.pl w tym miejscu. Sami sobie państwo ocenią, czy jest sens drzeć koty o poszczególne piosenki, czy też nie. Przyznam, że zasmuciła mnie lektura list poszczególnych autorów – okazało się, że większość z nich na samej górze ustawiła te same piosenki. Chyba tylko Marta Słomka dowartościowała trochę lata 90. No ale może jest wielki sens w dołowaniu „Pod papugami” (jak zauważył jeden znajomy dziennikarz), wynoszeniu The Car Is On Fire, pominięciu Ortega Cartel czy zabawie w zespoły, co zostawiły po sobie dwie piosenki, ale za to nieznane. Każda lista z pretensjami do wywołania dyskusji musi sobie wyobrazić jakiś kanon, a następnie stanąć przeciw niemu. Kanon wyobrażony przez Screenagers.pl byłby pewnie dla mnie, no, ciekawy, ale „pamiętajmy, że ta młodzież przyszła się tu bawić i sobie krzywdy nie zrobi”. „Już poczułem zapach trawy, zapraszamy do zabawy”. Akurat Apteka gdzieś tam wskoczyła, o ile pamiętam.
A w bonusie komplet odpowiedzi Pawła Sajewicza, z których nie wszystko pomieściłem w tekście:
Kim są Screenagers.pl?
Notka na wikipedii mówi, że to „niezależny serwis internetowy poświęcony muzyce rozrywkowej”, niezależny w tym sensie, że robiony przez grupę zapaleńców (nie mylić z amatorami), a niekoniecznie sztywno przywiązany do jakiejś abstrakcyjnej idei „muzyki niezależnej”. Choć z drugiej strony, kiedy Screenagers powstało w 2003 roku, to właśnie tzw. niezal znajdował się w centrum naszego zainteresowania. Trudno uniknąć tu odwołań do Pitchforka, amerykańskiego serwisu, który obecnie jest najbardziej wpływowym medium muzycznym na świecie. Pitch zaczynał tak jak my – jako serwis tworzony przez pasjonatów dla pasjonatów. Tym co go różniło od wcześniej istniejących, drukowanych na powielaczu, fanowskich zinów, był zasięg. Kiedy, niech już będzie, amatorzy, dostali do rąk internet, zaczęła się totalna rewolucja pisania o muzyce. W Polsce miała ona jeszcze jeden aspekt: internet pozwolił dotrzeć do całej wielkiej kultury muzycznej, która była nad Wisłą w zasadzie nieobecna. Nagle okazało się, że muzyka ambitna i pomysłowa nie kończy się na Pink Floyd. Oczywiście już wcześniej zwracali na to uwagę czy to Rafał Księżyk, czy redaktorzy „starej” „Machiny”, a Henryk Palczewski, jeden z pierwszych propagatorów popowej awangardowy w Polsce, zażartował kiedyś, że Piotra Kaczkowskiego czy Marka Niedźwieckiego powinno się postawić przed sądem za to, co zrobili z gustem muzycznym polskiej młodzieży. I myśmy na Screenagers na początku też starali się być takim medium, które wietrzy zakurzony kanon. Dzisiaj wciąż to robimy, ale z nieco większą pokorą.
Skąd ten pomysł, czemu teraz?
Na początku kierowały nami pobudki egoistyczne. Niektórzy z nas, najbardziej chyba ja i redaktor naczelny, Kuba Ambrożewski, poczuli się znużeni pogonią za zagranicznymi modami. W ciągu ostatnich 12 lat polska blogosfera nie tylko nadrobiła 30 lat straty do Zachodu, ale pod pewnymi względami nawet go wyprzedziła – Polska wcześniej niż Stany zajarała się choćby takim chillwavem (świetną rolę odegrał tu inny muzyczny serwis, Porcys). Kuba Ambrożewski napisał gdzieś, że ponowne odkrycie krajowego rocka i popu było jak odnalezienie koła ratunkowego. Dopiero potem zdaliśmy sobie sprawę, że to jest wreszcie odpowiedni moment, żeby trochę „odkłamać” losy polskiej muzyki.
Ile osób brało w tym udział?
Około 10. Poza regularnymi redaktorami serwisu i kilkoma „generałami w stanie spoczynku”, był też Michał Hoffmann, frontman Afro Kolektywu, którego na ostatnim koncercie w Radiowej Trójce Piotr Stelmach nazwał najzdolniejszym polskim muzykiem-publicystą. Stworzyliśmy pulę około 400 utworów, spośród których później w drodze głosowania wyłoniliśmy finałową 200.
We wstępniaku wprost zapowiadacie „kolejne zestawienie”.
Pierwotnie oba zestawienia miały się pojawić jednocześnie, ale pokonał nas rozmach przedsięwzięcia. Tak jak autostrady na Euro, które nie powstały w terminie, tak nasz wybór albumów kiedyś się pojawi. Droga jest już przetarta, wykonaliśmy sporo pracy.
Wiążecie z tym zestawieniem jakieś nadzieje?
Częściowo odpowiedzi już udzieliłem – zrobiliśmy ten top, bo zajaraliśmy się tematem. Samo poczucie misji raczej nie doprowadziłoby nas do finału. Ale oczywiście, mieliśmy nadzieję, że rozmach i charakter tego zestawienia sprowokuje liczne polemiki, wzbudzi zainteresowanie mediów i może jakoś tam przełoży się na świadomość przysłowiowej „polskiej młodzieży” na którą tak pomstował Palczewski. Oczywiście bywa z tym różnie, recepcja jest raczej świetna, słyszymy wiele słów uznania, ale też pojawiają się głosy sceptyków: fanów, którzy nie mogą uwierzyć, że akurat ich idoli nie doceniliśmy i publicystów, którzy nie potrafią zaakceptować... bo ja wiem czego? Że niegdyś pogardzane gwiazdy Opola mogły grać wysublimowaną muzykę? No, ale to raczej wyjątki.