Każde dziecko wychowane w latach 90. zna Ser Charlesa. Sir Charles Barkley, jeden z najbardziej wygadanych koszykarzy w NBA, dziś ma 51 lat i komentuje koszykówkę dla telewizji, ale pamiętają go osiedla rozsiane po całej Polsce. 31-letni wokalista Ser Charlesa Stefan Kornacki dykcją i treścią nawiązuje do równie gadatliwego innego pana po pięćdziesiątce.
Chodzi mi mianowicie o poetę z Krakowa, który chyba nie chciałby widzieć swojego nazwiska na tych łamach. Zaczynam od osób i gadania, bo też w przypadku Ser Charlesa „słowa stały się inspiracją dla muzyki”, zaczęło się od tekstów Kornackiego i to on jest jednoznacznie główną postacią tej płyty. Muzycznie w tle przewijają się jednak znaczące nazwiska, jak Jerzy Mazzoll, Cezary Ostrowski i Tomasz Organek, gitarzysta zespołu (kilka dni temu dostał Nagrodę im. Grzegorza Ciechowskiego). To, jak mocno brzmią te piosenki, może się kojarzyć z czasem, gdy Kazik Staszewski przestawił się z samplera na gitarowy zespół i nagrał „Na żywo, ale w studio”. Rola tekstu jest w Ser Charlesie równie ważna, co u Kazika.
Z kolei porównaniu z grupą Świetliki muzyka Ser Charlesa jest bardziej sycąca, więcej w niej gitar. Sami artyści nazywają ją lirycznym punkiem; jeśli tak, to są to punkowe przeboje. Wartość tych chwytliwych numerów jeszcze podwyższa Kornacki (także artysta wizualny), cedząc: „Zepsuty czarny ford, kupię ci go” („Niesymetryczne”) albo: „Ja w domu mam w szafie książki o czołgach i Hitlerze/ podobasz mi się tak” („Książki o czołgach”). Ja w odtwarzaczu mam płytę Ser Charlesa.
Tekst ukazał się 10/12/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji