Przypisy do jednej z najlepszych płyt 2014 roku – „Are We There” 34-letniej Sharon Van Etten. Czarna okładka zmieniła się w białą, ale Amerykanka pozostaje w kręgu melancholijnej, zahaczającej o folk amerykańskiej piosenki.
Niedawno zebrała wyśmienite recenzje za występ na festiwalu Halfway w Białymstoku – zdobyła publiczność kombinacją wdzięku i drygu do tworzenia intymnego nastroju. „I Don’t Want To Let You Down” to ledwie pięć utworów nawiązujących do „Are We There”. Van Etten opowiada o trwającym dziesięć lat związku z kimś, kogo nadal szanuje, ale z kim już nie rozmawia.
Nikt nie lubi zawodzić drugiej osoby. Van Etten pragnęła stale zadośćuczyniać ukochanemu, a jednocześnie nie rezygnować z dającego jej satysfakcję grania. Rozpędzająca się kariera czy coraz częściej wieszany na kołku i odwieszany związek? To nie był wybór, lecz konieczność odrzucenia czegoś ważnego.
Tak o tym opowiada, a w tekstach ze swadą, szczerze pisze raczej o własnych wadach (nie: winach) niż błędach ukochanego. Najlepszą piosenką oprócz tytułowej – w treści rozdzierającej, a muzycznie kojącej – jest tu „I Always Fall Apart”. Do tytułu artystka dodaje: „It’s not my fault/ it’s just my flaw/ it’s who I am”. Obywa się zatem bez rozpaczy, za to z godnością i wielką muzyczną klasą.
Tekst ukazał się 10/7/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji