To już trzecia płyta, którą Shearwater wydaje nakładem wytwórni Sub Pop. Działający od 2011 r. zespół z Austin w Teksasie przeszedł daleką drogę. O ile kilka lat temu wydawał się otwartym folkowo-rockowym bandem, momentami eksperymentującym, o tyle teraz to fabryka piosenek pełną gębą.
Ich muzyka stała się przystępna, przebojowa i nie tak rozwleczona jak dawniej. Czy to aby nie materiał na wielką trasę koncertową latem?
O tym, czym obecnie zajmuje się grupa Jonathana Meiburga, z wykształcenia ornitologa, świadczy np. „Quiet Americans”. Meiburg śpiewa głosem podobnym do Davida Bowiego taneczny przebój oparty na syntezatorach i elektronicznym rytmie. Niewiele tu organicznej muzyki, a sporo ogólnej refleksji nad obojętnością ludzi czy raczej Amerykanów nad cierpiącą resztą świata: „All the life is gone while you’re calling out this name/ where are the Americans?” albo „Shake the memories off, hide the evidence under”.
Bowiego łatwo teraz odczytać gdziekolwiek, ale do estetyki jego „Heroes” nawiązuje „Wildlife In America”. Ta trochę za słodka pioseneczka nie pasuje do albumu, a w dodatku psuje ją bezpłciowy śpiew spod znaku „David Gilmour chce być czuły” (Pink Floyd z okresu „Division Bell”). Tu nawet klawisze brzmią, jakby zagrał na nich Mike Garson, wieloletni współpracownik Bowiego. Szkoda, że to nawiązanie do stylu wielkiego Anglika nie wypada odważniej.
Z innego muzycznego bieguna jest ostry krautrockowy „Filaments”. Hipnotyczna gra basu, perkusji i przeszkadzajek często niestety zostaje przykryta gitarą, fortepianem i efektownymi cymbałami (czy raczej dulcimerem). To jednak dowód na to, że Shearwater myśli dziś piosenkami. I te piosenki naprawdę im się udały, co podkreśla z jednej strony konserwatywny „Rolling Stone”, z drugiej – internetowy, znacznie młodszy Pitchfork.
Ta płyta jest ostra, mocna, ma bogate instrumentacje, ale często górę biorą chwytliwe riffy gitary czy klawiszy. Moim zdaniem kwintet wychodzi dzięki niej z szeregu alternatywnych grup z USA o krok naprzód. „Pale Kings” i „Radio Silence” brzmią jak „amerykańskie” U2 z lat 80., jeszcze zaangażowane, ale już przynależne do głównego nurtu. Płyta „Jet Plane And Oxbow” ma dać Shearwater rozpoznawalność na świecie. Ciekawe, czy coś takiego w 2016 r. może zadziałać.
Tekst ukazał się 27/1/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji