Początek XXI wieku to złoty okres labelu Bertelsmanna o nazwie Sissy Records. Wytwórnia powstała w 2001 roku, miała się nie bać i wydawać, zatrudniła więc paru wykonawców mieszających klimaty gitarowe, elektroniczne, klubowe, kompetentnych i nie nadto dziwacznych, a oni nagrali bardzo dobre płyty. Muzyka dla wrażliwych użytkowników narkotyków i estetów, poszukiwania, które się słuchaczowi nie wymykają. W 2004 Sissy się zamknęło.
Dekada zaczęła się dla mnie od udanego wydawnictwa Lenny Valentino „Uwaga! Jedzie tramwaj” w Sissy. Artur Rojek postanowił nagrać płytę z Mietallem, koniec końców towarzyszyli im trzej zdolni goście ze Ścianki. Najlepsze z Rojkowych tekstów, odwołujące się do prawie zapomnianego dzieciństwa, którego obraz ulepił się ze wspomnień wymieszanych ze snami. Nie tak gitarowe aranżacje, w których słychać wreszcie głos nieśmiałego pana Artura. Wyciszona, skupiona energia tych kawałków, doskonałe „Chłopiec z plasteliny” i nerwowy utwór tytułowy. Jeśli masz talent, wiesz, czego chcesz, i pozwolisz się nagrać Cieślakowi – mogą powstać cuda. Ostentacyjna wrażliwość, delikatność Rojka (raczej podmiotu) może drażnić, wydawać się rysowana grubą krechą, ale na płycie są piosenki to równoważące, a przy tym równie wiarygodne („Zniszczyłaś to czy zniszczyłem to ja”). A przede wszystkim – nie ma tu grama tego jego britpopu. Hura!
„Lato kończy się, kasztany gniją, pada śnieg” – ładnie to zdanie napisał, czyż nie?
Ścianka debiutowała w 1998 w barwach Tymonowego Biodra jako noise’owo-bluesowy psychodeliczny potwór. Lenny dział się zaraz po tym, jak nagrali wydane w 2000 „Dni wiatru”. To był odwrót, jakby zdobycie bieguna północnego zaraz po południowym. W porównaniu z debiutem wszystko się zmieniło. Mroczna, klaustrofobiczna płyta stworzona dla ślepych, głuchych, unieruchomionych. Tortura i przyjemność. Wolna, natarczywa, bo rokendrol przepadł, została psychodelia już od środka, nie od zewnątrz, i jakiś ambient, dark wave, trochę industrialu („Czarny autobus”), szmery i echa. A mapa do tej płyty (wkładka) była wydrukowana na zielonkawym pergaminie, półprzezroczysta, krucha i trwała.
Do późniejszych nakładów płyty dołączano epkę, na której szeptany, narkotyczny numer „The Iris Sleeps Under The Snow” zrobili po swojemu Nosowska ze Smolikiem, a poza nimi też Myslovitz.
Na początku tamtej dekady Sissy oprócz płyt Lenny’ego Valentino i Ścianki wydało też debiut zespołu z Łodzi, który nazywa się Cool Kids Of Death i jest ulubionym zespołem redakcji „Lampy”, więc nie głosowałem nań w ankiecie. I tak wygra. Zespół chyba zapatrzył się w „Wielki rokendrolowy szwindel”, bo „bunt magistrów” był tak wykoncypowany, wystylizowany, że aż śmieszny. Nic dziwnego, CKOD powołali rysownik i copywriter. Teksty kiepszczackie, to się zdarza debiutantom, ale muzycznie kilka bardzo dobrych kawałków. Godne uwagi są „Kręcimy się w kółko”, „Znam cię na pamięć” – w tekście pozbawione papierowego buntu przeciw systemowi, a w muzyce piosenkowe, chwytliwe. Niestety, za dużo wypełniaczy, których nie jestem w stanie dosłuchać nawet do połowy, więc bez żalu wyrzuciłem przeestetyzowanych CKOD ze swojego zestawienia.
Może fałszowali, może nie mieli wokalu, ale energią bili wtedy szołbiz na głowę. Poza tym, jak słychać powyżej, Wandachowicz miewa pomysł na bas. Zimny gówniarski wokal Ostrowskiego i zdarte tremolo gitary pod koniec – ładne. Zawsze najlepiej jednak mieli gadane, zwłaszcza KW, później naczelny magazynu „Pulp”.