Kolejną epką w dorobku (oficjalna nazwa to „short album”) Sjón przebili granicę 20 minut, ale kiedy wreszcie wydadzą długogrającą płytę? Łódzki kwintet, dawniej kwartet, wydaje się do tego gotowy. Dawno już grał na wielkich festiwalach, takich jak Open’er, występował w Anglii.
Jeśli pominąć specyficzny, wschodnioeuropejski akcent, z którym śpiewa Kacper Kaczmarek, to brzmienie Sjón jest zachodnie – i chodzi już nie tylko o skojarzenia z muzyką islandzką (to islandzki pisarz dał nazwę grupie), których jest coraz mniej.
Cztery nowe piosenki pokazują zespół przechodzący do coraz dłuższych, skomplikowanych formalnie utworów. Wybieram z nich dwie. „Hurry Up” ma rozedrgany nastrój charakterystyczny dla Radiohead. Może to zasługa czujności bębniącego tu gościnnie Piotra Gwadery? Grające blisko siebie gitary zostawiają sporo miejsca na prosty riff basu, a broni się też głośny finał, który łatwo można było popsuć, ponad miarę go przedłużając. Rzecz nieźle poukładana harmonicznie i dramaturgicznie.
„Romeo Suffer Defeated” przechodzi swobodnie od rockowej kameralistyki do szerszego, wypełnionego pogłosem rockowego zakończenia. Po drodze, niemal w środku kapitalnego utworu jest intrygujący moment, gdy gitary cichną, a narrację prowadzą klawisze Kaczmarka. Później podłącza się cały zespół, w tym zatrudniona dodatkowo trzyosobowa sekcja dęta. Lider Sjón to prawdziwy fachowiec od kompozycji i aranżacji: utwór jest mądrze zbudowany, kolejne atrakcje są uruchamiane w najwłaściwszym momencie, w dodatku udało się nie przesadzić z emocjami.
Tylko najdłuższe na płycie „Out” w końcówce uderza trochę zbyt dużą dawką patosu. Najlepiej jednak sprawdzić to samemu. I warto czekać na pełnowymiarową płytę.
Tekst ukazał się 24/5/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji