Intrygujący album 35-letniego pianisty jazzowego i wykładowcy gdańskiej akademii. Na trzeciej solowej płycie Jaskułke wsłuchuje się w morze, a może i w morza – nagrań dokonał w Oslo i Gdyni. Zaskakuje już brzmienie: przybrudzone, niedoskonałe, różne od wcześniejszych płyt Jaskułke.
Instrument nie był nawet specjalnie strojony – to ciekawe, jeśli wziąć pod uwagę perfekcjonizm artysty (i „pełne” brzmienie jego wcześniejszych płyt). Jaskułke wchodzi więc między Maseckiego z jego Bachem nagranym na dyktafon („Die Kunst der Fuge”) a Grouper publikującą fortepianowe kawałki, w których tle słychać skrzeczenie żab, deszcz i pikanie mikrofalówki („Ruins”).
W dodatku dawny awangardowiec Jaskułke po lżejszej, można powiedzieć: piosenkowej, płycie „Moments” dokonuje dalszego „oczyszczenia” swojej muzyki. Kiedyś opisywany jako drapieżny, nawet wybuchowy, teraz gra w sposób stonowany, czytelnie i całkiem... przyjemnie. „Wykonawczo ta muzyka jest prosta, ale do przekazania jej treści trzeba doświadczenia i dojrzałości”, zastrzegał w radiowej „Dwójce” Jaskułke. Świetny technicznie muzyk nie poszedł jednak na całość w modny ostatnio minimalizm, o swoje upomniała się dusza jazzmana. Na „Sea” Jaskułke rygory formalne lekce sobie waży, w kompozycjach zostawia sporo miejsca na improwizacje. Spokojnej i melodyjnej płycie trochę brakuje potężnego szumu spienionych bałwanów, tafla morza na ogół jest na „Sea” gładka. Może mocne uderzenia zdały się artyście pójściem na łatwiznę? Morze u Jaskułke, Kaszuba z Pucka, zdecydowanie nie jest groźnym żeńskim „la mer”, on woli spokój Bałtyku o piątej rano. Przełożył go na kojącą i mądrą muzykę.
Tekst ukazał się 13/2/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji