Na szóstej płycie zespołu Ryana Lotta króluje zbolały głos lidera oraz patos, ze szczególnym uwzględnieniem chóru (w „All Directions” czy „Resurrection”) i powtórzenia.
Przebojów tu jak na lekarstwo, ale zimne brzmienie może imponować. Lott przełamuje je bardziej kameralnymi chórkami, które dają wrażenie, że wspólny śpiew odbywa się przy kominku, a raczej ekranie z wizerunkiem kominka („Labor”). Ogólnie „Brighter Wounds” wydaje się kolejnym dziełem chłopaka, który bardzo pragnął być dużym kompozytorem, ale też pozostać chłopakiem. W wieku 39 lat biegle panuje nad formą, pewnym ruchem wplata smyczkowe partie w muzykę akustyczną i syntetyczną. Tyle że wciąż niewiele ma do powiedzenia.
Dzieła amerykańskiego zespołu można posłuchać na bancampie.
Tekst ukazał się 10/3/18 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji