Kolejna edycja festiwalu SpaceFest za tzw. nami. Dziękuję Ani, Karolowi i Radkowi oraz całej ich ekipie za organizację festiwalu. Wszyscy byli mili: wolontariusze, nieliczna, ale dzielna obsługa baru, tłumnie przybyli widzowie, no i wyjątkowo skromni artyści. Kto co grał i jak?
Pure Phase Ensemble zagrał inaczej niż zawsze i jak na mnie trochę za długo. Hugo Race, tak jak to powinno być, schował się trochę, przez co na lidera wyrósł Karol Schwarz. Wszystko OK i ciekawie, ale liczyłem na to, że stery przejmie ktoś z młodych muzyków albo że będzie bardziej egalitarnie. Może się wstydzili?
Z innych zespołów najbardziej podobało mi się ogłuszające The Telescopes. To miało ręce i nogi, więcej, to był spokojnie jeden z najlepszych koncertów w historii festiwalu. Czułem, że mam do czynienia z graniem na żywo, a nie odtwarzaniem wyćwiczonego teatrzyku, że coś się może zdarzyć, więc lepiej uważać. No i po mniej więcej 40 minutach wymiksowałem się, bo było naprawdę głośno.
Szkoda, że tak dużo było zespołów bez perkusji. To piękny instrument, co pokazał m.in. duet DYN z Berlina. Z rockersów podobał mi się jeszcze Folder, zwłaszcza śpiew Asi. Nie przepadam za koncertami typu „cała płyta sprzed wielu lat”, ale tym razem się udało. Cichsze utwory dowiodły, że atutem Folderu zawsze była wokalistka. Za to Snowid prędko mi się znudził, nic nowego u niego się nie dzieje, a Zimowa grała tak, jakby nie chciała zrobić dużego wrażenia, co najwyżej średnie. Bez przekonania.
Nie tylko SpaceFest w Gdańsku przekonuje mnie, że w tym wszystkim chodzi o spotykanie się z ludźmi: muzykami grającymi coś, czego nie znasz, przyjaciółmi i kolegami, których dawno nie widziałaś albo nie widziałeś, z osobami, których nie poznałbyś gdzie indziej. „Tym wszystkim” są koncerty i festiwale, filmy w kinie i na dworze, mecze przed telewizorem i na stadionie, np. w Siedlcach. Wybierając się do Gdańska, idealizowałem sytuację, wyobrażałem sobie, że jest to miejsce wyjątkowo fantastyczne pod względem ludzkim. Tamtejsi wydają mi się mniej zestresowani niż warszawiacy, bardziej przyjaźni. Jest tak albo nie jest, ale na miejscu kolejny raz okazało się, że po prostu prawie wszyscy się znają. Umówieni czy nie, owoce z drzewa kultury spożywają często wspólnie. Dobrze na chwilę dołączyć.