Menu Zamknij

Spring Break, Poznań, 24–26 kwietnia 2014

Wróciłem wczo­raj z festi­wa­lu Spring Break. Podróż w tam­tą stro­nę szła opor­nie, przed miej­sco­wo­ścią Koło zepsu­ła się loko­mo­ty­wa, spóź­nie­nie było gigan­tycz­ne, a na miej­scu zdo­ła­łem zgu­bić (i zna­leźć) bagaż. Zdążyłem tyl­ko na kawa­łek Kaseciarza i na The Dumplings.

Już w Poznaniu dowie­dzia­łem się, że co naj­mniej jeden zespół z wystę­pu­ją­cych w Poznaniu nie był z Polski, posze­dłem zoba­czyć i był świet­ny – to Vertical Scratchers pro­wa­dze­ni przez muzy­ka o sta­tu­sie raczej kul­to­wym, Johna Schmersala. Udało się z nim zamie­nić parę słów i uczcić toa­stem kon­cert, na któ­rym było z dzie­sięć osób (nie licząc bar­ma­nów). Co oni gra­li, sta­ram się opi­sać w rela­cji dla Wyborcza.pl, wcze­śniej pisa­łem, cze­go się spo­dzie­wam po Spring Break, a w tym miej­scu i teraz chciał­bym zapi­sać kil­ka kwe­stii bar­dzo pobocznych.

fcuk

Poznań

Nie byłem nigdy na kon­cer­cie w Poznaniu, nie licząc Radiohead – ale to było na jakiejś leśnej pola­nie. Teraz mia­sto oka­za­ło się przy­ja­zne muzy­ce. Koncerty zor­ga­ni­zo­wa­ne w pię­ciu klu­bach i na Zamku (we współ­pra­cy z mia­stem) brzmia­ły lepiej lub gorzej, na ogół jed­nak wspa­nia­le. Zmartwiłem się tyl­ko, że Cafe Mięsna zosta­ła zamknię­ta z jakichś urzę­do­wych powo­dów. Na mie­ście widzia­łem tro­chę smut­nych czy prze­ra­żo­nych twa­rzy, było „pija­nych wie­lu”, ale odby­wa­ją­cy się w pią­tek mecz Lech – Wisła nie wpły­nął w żaden spo­sób na nad wyraz dłu­gi wie­czór spę­dzo­ny przez moją gru­pę na mie­ście. Poznaniacy też tłum­nie wyle­gli na uli­ce w piąt­ko­wą noc, i to chy­ba nie tyl­ko dla­te­go, że „Kolejorz” wygrał.

Nie wiem, cze­mu urząd mia­sta kłó­ci się z agen­cją Go Ahead (orga­ni­za­to­rem Spring Break). Wiem, że agen­cja po pro­stu zro­bi­ła bar­dzo dobry festi­wal. Były faj­ne zespo­ły, tani kar­net, świet­na atmos­fe­ra, a poma­ga­ła temu wio­sen­na pogo­da. Z kolei mia­sto lubi robić kil­ka rze­czy za jed­nym zama­chem. Zamiast na miej­scu sta­re­go dwor­ca zbu­do­wać dwo­rzec nowy, posta­wi­ło gigan­tycz­ne cen­trum han­dlo­we z malut­kim, choć nowiut­kim dwor­cem. Na nowy dwo­rzec trud­no się dostać, trze­ba masze­ro­wać ze dwie­ście metrów od przy­stan­ku, bie­gać po scho­dach (nie­ru­cho­mych), ozna­cze­nia są fatal­ne lub ich brak. W ramach pod­su­mo­wa­nia urzę­do­we­go myśle­nia o mie­ście: w trak­cie festi­wa­lu zawa­lił się dach tego cen­trum han­dlo­we­go. Dlaczego? Bo na dach desz­czu napadało.

Rozwojowo

Co na festi­wa­lu? W wiel­kim klu­bie per­fek­cyj­nie grał per­ku­si­sta Sorry Boys Maciej Gołyźniak. W małym klu­bie kło­po­ty z ure­gu­lo­wa­niem mocy ude­rzeń mie­wał per­ku­si­sta Crab Invasion Tomasz Skórzyński, na któ­re­go nodze i ręce sie­dział Remek Zawadzki. To jeden z moich ulu­bio­nych ban­dów, roz­wi­ja­ją się w sza­lo­nym tem­pie i bar­dzo im kibi­cu­ję, więc pod­kre­ślę jesz­cze, że impo­nu­ją­ce jest to, co wyci­na na gita­rze Jakub Sikora w trak­cie śpie­wa­nia. Jedyne, cze­go potrze­bu­je, to stu­pro­cen­to­we zaan­ga­żo­wa­nie w śpiew i lep­szy kon­takt z publicz­no­ścią. Między utwo­ra­mi jest dosko­na­le, ale w ich trak­cie Kuba śpie­wa jak­by „doni­kąd” lub do sie­bie. Postulaty zmia­ny woka­li­sty są gów­no war­te, ale bar­dzo waż­ne jest docią­ga­nie linii wokal­nych i pil­no­wa­nie rela­cji z widza­mi. Oni nie tyl­ko słu­cha­ją, ale też patrzą. I będzie tych widzów coraz wię­cej, tego jestem pewien.

To, co może zdzia­łać zaan­ga­żo­wa­nie w inte­rak­cję w trak­cie pio­sen­ki, poka­zał Michał Maślak z Fair Weather Friends. Przy nie­zbyt odkryw­czej muzy­ce zdo­był publicz­ność wła­śnie ener­gią. Widziałem zresz­tą, że chłop­cy z Crab Invasion obser­wo­wa­li ten kon­cert, choć dla nich w muzy­ce waż­ne jest zupeł­nie co inne­go niż dla FWF. Czy to jest zrzyn­ka z Kamp lub cze­go­kol­wiek inne­go? Czułem to może przez dwie pierw­sze minu­ty. Później dałem się wcią­gnąć w świat tego zespo­łu, oświe­ci­ło mnie, zro­zu­mia­łem. To była zupeł­nie inna przy­go­da niż na pły­cie, jak­by dwie róż­ne histo­rie (nie czar­na i bia­ła, po pro­stu róż­ne). Po takim kon­cer­cie chcę ich słu­chać wię­cej i wię­cej. Pozytywny, ośmie­la­ją­cy kon­takt z widow­nią mie­li też gita­ro­wi Magnificent Muttley, któ­rych jed­nak już wcze­śniej, jako że są war­sza­wia­na­mi, widziałem.

Bardzo podo­ba­li mi się też Revlovers. Śpiewanie woka­list­ki było bar­dzo „pol­skie”, to zna­czy dość nie­śmia­łe, opa­no­wa­ne, bez sza­leń­stwa. Momentami mia­łem wra­że­nie, że zespół z Łodzi pora­dził­by sobie rów­nie dobrze w skrom­niej­szej wer­sji, bez basu i gita­ry, jako duet. Może to była kwe­stia nagło­śnie­nia? Może tego, że obaj ci muzy­cy gra­li niczym w tran­sie, nie budu­jąc rela­cji z kole­ga­mi i z widow­nią? W każ­dym razie pro­sty­mi środ­ka­mi gru­pa umie stwo­rzyć cie­ka­we kon­struk­cje, bawi się for­ma­mi i nie boi eks­pe­ry­men­tu. Przez to wła­śnie zachę­ca do eks­pe­ry­men­tów myślo­wych: a może bez tych dwóch? A może ina­czej – aku­stycz­nie? Revlovers robią wra­że­nie gru­py z ogrom­nym poten­cja­łem, zdol­nej pora­dzić sobie w dowol­nej konwencji.

Radość

Nie widzia­łem oczy­wi­ście wszyst­kie­go, ale zwró­ci­łem uwa­gę na uda­ne wystę­py zespo­łów, któ­rych muzy­cy mie­li ze sobą świet­ny kon­takt na sce­nie i widać było radość, z jaką gra­ją, bez wzglę­du na licz­bę widzów. To bar­dzo anga­żu­je tych, któ­rzy przy­szli na kon­cert, cza­sem nawet nie zna­jąc muzy­ki, i zachę­ca ich do współ­pra­cy. Chodzi o Sorry Boys, Fair Weather Friends i Crab Invasion wła­śnie. O RusT, zwy­cięz­cę kon­kur­su w Jarocinie sprzed dwóch lat, któ­re­go woka­li­sta wyglą­dał jak Marek Piekarczyk, Layne Staley i Axl Rose, a śpie­wał tak, że zbie­ra­łem szczę­kę z pod­ło­gi. Zespół grał tro­chę jak Led Zeppelin, choć gita­rzy­sta był mniej blu­eso­wy niż resz­ta. Niemniej połą­cze­nie pio­se­nek, jamów, ban­te­ru (jak to jest po pol­sku?) dało mi poczu­cie, że odkry­łem coś ważnego.

To samo z Bulbwires kie­ro­wa­nym przez Staszka Wróbla zna­ne­go ze skła­du Paula i Karol (per­ku­sja), wystę­pu­ją­ce­go też z Nosowską i Wilkami (bas). Wąsaci i bro­da­ci gita­rzy­ści robi­li tam wszyst­ko to, co robi­ło się z gita­ra­mi w latach 70., uro­czy­ście i zama­szy­ście, hen­dri­xow­sko i zep­pe­li­now­sko. Trochę sza­leń­stwa, dużo relak­su. Miałem wra­że­nie, że nie jest to iro­nicz­ne, lecz szcze­re. Co niby robić jesz­cze z muzy­ką w XXI wie­ku? Radość i szcze­rość gra­nia jest w sta­ro­mod­nej gita­ro­wej muzy­ce tak samo waż­na jak pomy­sło­wość i ekwi­li­bry­sty­ka dla pop-disco-arty­stycz­ne­go Crab Invasion.

Idealny czas

Trafionym pomy­słem oka­za­ło się orga­ni­zo­wa­nie w poszcze­gól­nych klu­bach „mini­fe­sti­wa­li”. Kisielice były miej­scem prze­glą­du zespo­łów gita­ro­wych. Punkowe podej­ście mie­sza­ło się tu z prze­kor­nym, współ­cze­snym podej­ściem do rif­fów w daw­nym sty­lu. Grali Kaseciarz, Wild Books, Weeping Birds, The Lollipops czy wła­śnie Bulbwires i Vertical Scratchers. Nie jestem bywal­cem poznań­skich kon­cer­tów, ale domy­ślam się, że ten wybór arty­stów był zgod­ny z muzycz­nym pro­fi­lem klu­bu. Tak samo uda­ny był popo­wo-elek­tro­nicz­ny zestaw Fair Weather Friends (ener­gicz­nie), Xxanaxx (spo­koj­nie) i Kamp! (moc­no) w CK Zamek, na finał całe­go festi­wa­lu. Takie przy­pi­sa­nie sty­li­stycz­ne zespo­łów do klu­bów to nie­zły pomysł, zwłasz­cza że prze­rwy mię­dzy kon­cer­ta­mi nie były dłu­gie. Pod wzglę­dem wyma­gań cza­so­wych wszyst­ko wypa­dło zna­ko­mi­cie, nie poczu­łem nawet, że zgu­bi­łem zegarek.

Nie byłem na Reeperbahn, byłem na The Great Escape, byłem na Unsoundzie w Krakowie. Uważam, że w Poznaniu for­mu­ła pół­go­dzin­nych czy nie­wie­le dłuż­szych wystę­pów się spraw­dzi­ła, wystę­py gwiazd trwa­ją­ce godzi­nę – rów­nież. Ani przez moment nie czu­łem znu­że­nia. Nie potrze­bo­wa­łem ani popo­łu­dnio­wych, ani noc­nych kon­cer­tów. Ciekaw jestem tego, jaka część publicz­no­ści przy­je­cha­ła z innych miast, a ile osób cho­dzi­ło na ten festi­wal „u sie­bie”. Organizatorzy tłu­ma­czy­li mi bowiem brak obec­no­ści Rebeki tym, że zespół w koń­cu mar­ca grał duży, osob­ny kon­cert w Teatrze Polskim. W rze­czy­wi­sto­ści grał nawet całą dużą tra­sę, więc Go Ahead mia­ło rację. Mimo to już teraz odbie­ram Spring Break jako impre­zę ogól­no­pol­ską, dzia­ła­ją­cą w poprzek tras poszcze­gól­nych zespo­łów, wyjątkową.

Postulaty

Jak już wspo­mnia­łem na Wyborcza.pl, było dosko­na­le. Ponieważ jed­nak upar­cie pyta­ją, co popra­wić... Chcę wię­cej loka­li­za­cji już od pierw­sze­go dnia, chcę ulot­ki pre­zen­tu­ją­cej wszyst­kie wyda­rze­nia oko­ło­fe­sti­wa­lo­we, a póź­niej jesz­cze całej ksią­żecz­ki i apli­ka­cji, w któ­rej mogły­by być krót­kie opi­sy zespo­łów, lin­ki do muzy­ki, map­ka, roz­kład kon­cer­tów, pla­ner, infor­ma­cje o komu­ni­ka­cji (urząd), restau­ra­cjach, klu­bach, w któ­rych moż­na kon­ty­nu­ować kon­cer­to­wy wie­czór, oraz bazie noc­le­go­wej (też urząd oraz infor­ma­cja turystyczna).

Wszystko wska­zu­je na to, że stwo­rze­nie takiej apli­ka­cji jest w inte­re­sie władz mia­sta oraz orga­ni­za­cji zrze­sza­ją­cych przed­się­bior­ców. Być może Spring Break był­by jej małym ele­men­tem, być może tyl­ko nie­od­płat­nie „zacią­gał­by” miej­skie infor­ma­cje do swo­jej wła­snej apli­ka­cji przez mie­siąc w roku. Nie wiem, po pro­stu potrze­bu­ję wię­cej infor­ma­cji o mie­ście, w któ­rym nie bywam. Te infor­ma­cje ścią­gnę­ły­by mnie tu jesz­cze przed kolej­ną edy­cją Spring Break, na któ­rą bar­dzo liczę. Bardzo, bar­dzo dzię­ku­ję za tę pierw­szą. Była mi strasz­nie potrzeb­na i wszyst­kie ocze­ki­wa­nia przeskoczyła.

Podobne wpisy

4 komentarze

  1. s

    Co do pro­fi­lu muzycz­ne­go Kisielic, to wła­śnie więk­szość sta­łych bywal­ców była zasko­czo­na dobo­rem wyko­naw­ców, gdyż miej­sce jest raczej koja­rzo­ne z elek­tro­ni­ką i dj-seta­mi, a nie gita­ro­wym gra­niem. Nie mniej jed­nak pra­wie wszyst­kim się podo­ba­ło i kon­cer­ty tam były na praw­dę zna­ko­mi­te. Fajnie jak­by było tak też poza festi­wa­lem czasami.

  2. Jacek Świąder

    Dzień dobry, o warsz­ta­tach pisa­łem w zapo­wie­dzi w GW; do Kisielic dotar­łem każ­de­go dnia, zawsze była satys­fak­cja; Kamp! mają to szczę­ście, że pew­ne rze­czy zro­bi­li na pol­skiej sce­nie najlepiej.

Leave a Reply