Półtora roku temu debiutancka płyta i kaseta odbiła się szerokim echem w Polsce i na świecie. Teraz stojący za tym projektem Kuba Ziołek przygotował dziesięciominutowego singla, który nie ustępuje tamtemu albumowi, choć znacznie się od niego różni.
Gdy wiosną 2013 roku ukazał się debiutancki album Starej Rzeki „Cień chmury nad ukrytym polem”, w każdej recenzji trzeba było przedstawiać artystę za tą płytą stojącego. Dziś Kuba Ziołek jest przedstawiany nie poprzez nazwy swoich dawniejszych zespołów, lecz dwoma słowami: Stara Rzeka. Tamten album od razu dostał bardzo wysokie oceny, zresztą nie tylko w Polsce, a w podsumowaniach rocznych bywał nawet nazywany najlepszą polską płytą 2013 roku (dziennikarze „Gazety Wyborczej” umieścili go na piątym miejscu).
I wtedy Ziołek odłożył Starą Rzekę na bok. To znaczy korzystał z zaproszeń na festiwale i koncerty, szukał pomysłu na odtworzenie materiału z płyty na żywo, ale jednocześnie nie upubliczniał żadnych efektów swojej pracy w studiu. Tu słuchaczom wystarczyć musiały zupełnie różne od Starej Rzeki propozycje: Innercity Ensemble, Kapital, Alameda 3, Hokei... Na część z nich słuchacze narzekali: za mało Ziołka. Wolno było myśleć, że utalentowany artysta w większych zespołach oczyszcza się i rozwija. Że w końcu od zera zainspirowany przygotuje coś nowego na konto Starej Rzeki.
Teraz Stara Rzeka znów płynie – ukazał się winylowy singiel, dziesięć minut muzyki nazwanej tak samo, jak nazywa się ta część działalności Ziołka, ten projekt. Płyta Zaczyna się od elektroniki czy nagrania terenowego przypominającego szmer elektryczności (nagranie Radka Dziubka), później do głosu dochodzi śpiew po polsku do akompaniamentu akustycznej gitary. Po czterech minutach tę połowę singla zamyka klawiszowy dron i odzywa się elektronika. Po wydaniu „Cienia chmury nad ukrytym polem” Ziołek wspominał, że syntezatorową część tego nagrania wykonał tak, jak umiał, czyli raczej po amatorsku, na wyczucie. Teraz umie już sprawnie połączyć nuty wydobywane z gitar z klawiszowymi akordami, z efektami dźwiękowymi i samplami. Im dalej w utwór, tym większe nasycenie dźwiękami, raz wysokimi i drobnymi, to znów jakby przetwarzanymi, obrabianymi na żywo arpeggiami gitary.
Nie jestem w stanie zrozumieć całego tekstu wygłaszanego przez Ziołka w pierwszej części utworu, ale sądząc po dołączonym do albumu wierszu Hulme’a i po opisie prasowym, można odczytywać „Starą Rzekę” jako obraz wsi o tej nazwie, w głębi Borach Tucholskich, w trakcie przejścia trąby powietrznej (latem 2012 roku) i po niej. Część gitarowa byłaby tu wichurą, a nastrojowa syntetyczna, elektroniczna część – stanem naturalnym, będącym w stanie równie łatwo przetrwać tornado, co ingerencję człowieka. Nawet więcej: trąba powietrzna to dla przyrody (dla miejsca) nic w porównaniu ze stałą, uporczywą obecnością człowieka. To on jest obcy w wichurze, a nie wichura w jego świecie.
„To, że artysta, utwór i miejsce noszą jedną nazwę, sugeruje, że te elementy są wzajemnie od siebie zależne i nierozdzielne. To muzyka tyleż elegijna, co pełna życia, tak samo wieczna, jak mająca swoje miejsce w czasie, i Stara Rzeka jest tutaj tym wszystkim” – pisze wydawca. Krótko mówiąc, gdy Ziołek pracuje solo, efekty są najlepsze.
Płyta dostępna jako winylowy singiel i w formie elektronicznej.
Tekst ukazał się 25/10/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji