Najbardziej zwraca uwagę akcent wokalisty. Brytyjski, może nie oksfordzki, ale kolski (z całym szacunkiem) też nie, wieje tu Szkocją. „Seu kleus”, woła Damian Bończyk w „Corridors Of Sand”, bardzo udanym punkcie startowym płyty. „Jeu pelin mi daun kleusa...” w „Linne”.
Na polskich podwórzach, na tych zmrożonych chełmońskich miedzach, rzadko śpiewa się w ten sposób. Dobry pomysł. Tak samo ważne jak głos są klawisze, nasycone brzękiem i stłumione zarazem. Zespół chce łączyć indie z synthpopem – jest raczej odwrotnie, lata 80. spod znaku OMD są dla nich głównym punktem odniesienia. Patenty perkusyjne mogą się kojarzyć z The National („Colours Of Light”), ale Superxiu nie są aż tak nastrojowi jak nowojorczycy i nie tak zdecydowani brzmieniowo. To słychać w „Black Cat” łączącym wampiryczne jęki oraz taneczne brzmienie spod znaku „Kids” MGMT.
Oprócz XXI-wiecznej wersji synthpopu słychać Editors („Odyssey”), gitary jak z Radiohead („False Lover”), a „Mermaid Song” to ilustracyjny ambient bez słów. Ciekawe składniki, ale do pogłosek w sprawie piorunującego skutku mieszanki wrócimy przy okazji kolejnej płyty Superxiu. Na razie podziwiamy piękne chmury.
Tekst ukazał się 24/11/11 w „Dużym Formacie”