O swojej debiutanckiej płycie „Orient”, filmowości w muzyce i najważniejszych miejscach w życiu opowiadają 1988 i Robert Piernikowski, czyli hiphopowy duet Syny.
1988 i Piernikowski na zdjęciu Rafała Kolsuta
Jacek Świąder: Skąd jesteście? Czy identyfikujecie się z jakimś miejscem?
Robert Piernikowski: Wychowałem się w Świnoujściu i stamtąd pochodzi największa część mnie. Mimo że od dłuższego czasu mieszkam w Poznaniu, gdzie poznałem zaj... ludzi, to jednak pustka Pomorza Zachodniego miała na mnie największy wpływ.
1988: Jestem ze Szczecina, mam to miasto we krwi, jego klimat jest w moim sercu, natomiast ciągnęło mnie nad morze, wyprowadziłem się do Gdyni. Mocno zaznaczyliśmy pozycję Świnoujścia na „Oriencie”. Robert jest ze Świnoujścia, a ja się tam wychowywałem – wakacje, ferie u kuzyna, tam zaszczepione zostały we mnie wszelkie zajawki, które miały istotny wpływ na to, kim teraz jestem. Każde z tych miast miało potężny wpływ na to, kim teraz jestem, z każdym z tych miast się identyfikuję.
Brzmicie jak stary rap, powołujecie się na lata 90. Co to znaczy?
1988: Nie wiem, czy powołujemy się na lata 90. Pewnie jest wyczuwalna inspiracja, jesteśmy trochę sentymentalni, ale wynika to z tego, że rap, który funkcjonował w tych latach, nas najbardziej jara. Brzmimy jak stary rap? Może odrobinę, ale to chyba zbyt wąskie spojrzenie.
Piernikowski: Nie powołujemy się na lata 90. To teza dziennikarzy. Nie robimy jakiejś intencjonalnej stylówy. Raczej świadomie uniknęliśmy tego, co nam się w rapie nie podoba. Wychowałem się na hip-hopie lat 90. Wtedy wolno było robić wszystko w tych szerokich ramach. Teraz już mniej wolno.
Czy jesteście na bieżąco z polskim rapem?
1988: Jako taki mnie on nie interesuje, raczej chwytam kilka rzeczy – pierwsza płyta Żyto jest świetna, druga została już napiętnowana tym, czego nienawidzę, i mimo że Żyto jest na niej nadal w dobrej formie, to jako całokształt mi nie siadła (składowa kilku elementów – bity, płytki klimat itp.)... PRO8L3M też jest dla mnie wydarzeniem. Mimo że muzycznie niespecjalnie mnie jara, to jako całość tworzy film, a ja filmowość muzyki cenię niekiedy ponad wszystkie inne elementy (technika, słowa, brzmienie). A tak to mam nawet pewien problem z polskim (a może nawet w ogóle z całym) hip-hopem, bo jest masa rzeczy, które mnie irytują. Skostniał, stał się mało wyrazistą papką.
Piernikowski: Syny „Orient” – to jest bieżący polski rap.
Powiedz jeszcze o tej filmowości. Ile jest jej u was? Chodzi o kilka instrumentalnych utworów?
1988: Filmowość muzyki w zasadzie nie dotyczy instrumentalnych motywów na „Oriencie”, ale całości – filmowość materiału tworzy właśnie głównie Robert swoimi tekstami i „wcielaniem się w rolę”.
Spróbuj to odebrać jako film – to może otworzy trochę spojrzenie. Czym by było kino, gdyby reżyser za każdym razem grał tylko siebie? A tak właśnie jest w muzyce: ludzie nie kumają, że można być szczerym, jednocześnie nie grając siebie. Wierzę w szczerość np. Jarmuscha – odtwarza on sytuacje, obrazy, opowieści w różny sposób, posługuje się raz patosem samurajskiego gangstera, a raz dziwacznych uciekinierów z więzienia czy węgierskiej „turystki” w Stanach – za każdym razem robi to bardzo konsekwentnie i na tym polega jego szczerość.
Jaki cel mieliście, co chcieliście osiągnąć Synami?
Syny: Nic nie chcieliśmy Synami. Robimy swoje i tyle. Spytaj ludzi, co Syny im robią.
„Cyfrowa technologia gówno warta/ no i mam grzech” – rapuje Robert w utworze „Babcia”. Czy ta płyta ma coś wspólnego z czystością, z rapem nieobciążonym – jakimi – grzechami?
Piernikowski: Ten wers nie dotyczy Synów. To jest refleksja Babci, której zabrano analogowy sygnał telewizyjny na rzecz cyfryzacji. Nie jesteśmy orędownikami sprzętu muzycznego itp. Cenimy dobre narzędzia, ale jaramy się muzyką. Czystość? Z tego, co widzę, to my tu jesteśmy grzesznikami.
Mówiliście o tym, że funkcje producenta i rapera nie są przypisane na stałe. Robert tu i ówdzie dokłada swój syntezator. Czy 1988 dokłada słowa?
1988: Teksty są Roberta, wszystkie, natomiast niekiedy wynikają one z naszych wspólnych rozmów i doświadczeń. Ja się pod każdym wersem, słowem podpisuję w stu procentach. Bardziej chodzi o to, że muzycznie jako całość każdy z nas miał równy wpływ na ostateczną formę. Bity są oczywiście moje (oprócz instrumentala „Diesel”), Robert dograł do nich syntezatory, ale ostateczna produkcja, końcowy sznyt, jest dziełem wspólnym, a wbrew pozorom ma to ogromne znaczenie. Robert miał bardzo znaczący wpływ na brzmienie muzyki.
Piernikowski: W skrócie proces wyglądał tak: 88 robił bity i loopy – posyłał mi – ja sobie to pod rap układałem, nagrywałem wstępnie głos, robiłem wstępny aranż, coś nieraz dogrywałem od siebie – odsyłałem to do 88 – on zmieniał najczęściej swoje bity, pętle pod to, co do niego przyszło – wracało to do mnie – ja nagrywałem znowu inaczej rap, miksowałem całość do kupy i dogrywałem jeszcze jakieś synty. „Diesel” jest w całości ode mnie. Produkcja jest wspólna: 1988 & Piernikowski.
Czy jeszcze grywacie na koncertach tak jak na płycie „Live in Kisielice” P/E – czy Syny to już zupełnie inna bajka?
1988: „Live in Kisielice” to było nasze pierwsze spotkanie w ogóle. Kilka godzin przed koncertem spotkaliśmy się w sali prób i improwizowaliśmy, później to samo poczyniliśmy wieczorem w Kisielicach i uwieczniliśmy to na nagraniu. Później forma P/E nabrała bardziej „ułożonych” kształtów, takiego instrumentalnego hip-hopu, ale nie leżało nam to. Przerwaliśmy, ja nastukałem bitów, a Robert do tego nagrał wokal. Jak to się potoczy dalej? Syny będą ciągnąć swoje toboły zawsze po swojemu.
Piernikowski: P/E to był obóz treningowy, a Syny to już turniej.
Wśród swoich najważniejszych źródeł Robert wymienił w wywiadzie na stronie Prowincja.art.pl „język, który pamiętam z czasów kiedy byłem dzieciakiem w Świnoujściu. Język, którym sam się wtedy posługiwałem”. Co bierzesz z tego języka?
Piernikowski: Blisko mi do tej koślawości w języku i w muzyce też. Nieporadność jest dla mnie silnym źródłem. Wiesz, to takie kaleczenie języka, jego rytmu, akcentów, znaczeń słów... wymyślanie swoich znaczeń albo motywów, które z pozoru nic nie mówią, a jednak mówią. Szukanie siły w potykaniu się. Do tego potrzebujesz ludzi, z którymi sobie to wszystko wymyślasz. Za małolata to było łatwiejsze, bo zawsze był ktoś, z kim się bujałeś większość czasu, i to przychodziło samo. Mam takie flashbacki sytuacyjne, ale też sam ze sobą gram w tę grę. To wszystko nie jest jednak grą dla samej gry – to jest mój sposób opowiadania.
A jakie są składniki 1988? Słychać te stare, nawet niehiphopowe kurze i brudy, słychać jazz... Ale skąd wziąłeś swój język – i czy to też sięga tak daleko w przeszłość?
1988: 1988 to mój rocznik, coś, co zostanie we mnie do końca życia, coś, na podstawie czego będzie cykał mój licznik, 1988 przypomina wszystkie moje doświadczenia i przebyte drogi. Dlatego zdecydowałem się otagować to, co robię, tą liczbą. Jestem jak kolaż. Jest solidny rdzeń, ale lepkie łapy biorą wszystkiego po trochu. 88 nie zamyka się w ramę, zawsze idzie swoją drogą. Mówimy o hip-hopie, który jest ważnym elementem w moim życiu, na którym się wychowałem, ale ja to cisnę po swojemu. Nazwij to, jak chcesz.
Tekst ukazał się 1/4/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji
Pingback:Najlepsze płyty roku 2015 - Jacek Świąder | Ktoś Ruszał Moje Płyty