Zero piosenek, tylko radykalne syki, dostojne buczenie i ćwierkanie gameboyów. Albumowi Szelestu bliżej do produkcji Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia niż jakiegokolwiek „płytowego” nurtu wyrosłego z improwizacji, noise’u, transu.
Szelest wywodzi się z trójmiejskiej awangardy lat 80., z Totartu. W jego obecnym wcieleniu prym wiodą Szymon Albrzykowski i Sławek „Ozi” Żamojda, na płycie (zarejestrowanej na koncertach – prawie tego nie słychać) wspierają ich jeszcze gitarzysta i kontrabasista. Na pierwszym planie gęstych kompozycji są elektroniczne wiry, przetykane tylko strzępami instrumentalnej narracji („Tetrapharmakos”), samplami. Tu i ówdzie („F”, „Danzig”) oprócz tony niepokoju słychać coś na kształt rytmu. „Rascheln fallender Papiere” to jednak przygoda, a nie muzyka. Żadne słuchadełko, oj nie.
Tekst ukazał się 11/8/11 w „Dużym Formacie” – w portalu więcej recenzji