„Jak wyrzutek chcę być trochę Big, trochę Andre” – opowiada Taco Hemingway w „Żywocie”, swoim piosenkowym CV, które umieścił na nowej płycie „dla tych, którzy tak koniecznie chcą biografii”.
Chodzi oczywiście o raperów BigBoia oraz Andre3000, raperów z Outkast. Taco ironię, dotąd warszawską, zabrał do nadmorskiego hotelu Marmur, gdzie ma „napisać płytę, pić herbatę i się czuć jak starzec”. On, a raczej bohater jego płyty Szcześniak (to prawdziwe nazwisko Taco) spędzi w hotelu tydzień albo miesiąc, wojując z wątpliwościami i słabościami. „Udowodnię im, że jestem alfa, sobie najbardziej”, twierdzi w numerze „Krwawa jesień”. Mamy do czynienia z concept albumem.
Muzycznie nie przypomina on znanego od wakacji przebojowego singla „Deszcz na betonie”. Jest mroczniejszy. Tekstowo większość płyty rozgrywa się w trybie „chciałbym”. Nawiązujące do serialu „Black Mirror” „Świecące prostokąty” subtelnie opowiadają o życiu przeciążonym technologią – np. tabletami i smartfonami. Refren brzmi: „Chciałbym zepsuć te świecące prostokąty/ kiedyś tańczyliśmy”.
Napięcie między „chcieć” a „móc” jest bardzo charakterystyczne dla tekstów Taco. Coraz lepszy jako raper, ma coraz lepsze podkłady, a jego ambicje literackie pozostały wysokie. U Taco, wiadomo, musi być pomysłowo. Ale co jest prawdziwie nowe na „Marmurze”? Konceptualny minialbum już na koncie ma – taki był „Trójkąt warszawski”. Już wcześniej narzekał i tańczył, bał się i cieszył. Może tylko nie wspominał o tym, jak zapewnia sobie relaks: „Odbieram palenie, gdzie stoi Novotel” (wątek warszawski).
Nowa jest długość płyty – wcześniej artysta mieścił się w półgodzinie z kilkoma piosenkami, teraz rapuje przez niemal godzinę i 17 ścieżek. To bardzo długo, ale z Taco ten czas leci szybciej dzięki jego talentowi do opowiadania i wprowadzeniu dodatkowych postaci. Muzyka jest urozmaicona: razem z producentem Rumakiem Taco redukuje tempo podkładu w „Mgle I (Siwe włosy)” czy „To by było na tyle”, a podkręca je w przebojowym „Świat jest WFem” („gramy w konwersacyjnego badmintona/ chyba krzywą mam rakietę tudzież lewe lotki”) albo nerwowym „Tsunami blond”.
Tylko że w tym wszystkim Taco stał się zakładnikiem własnego stylu. Głosem „chłopaka z sąsiedztwa”, który nie chciałby się wyróżniać, wyrzuca z siebie mnóstwo oryginalnych fraz. Wiele z nich podanych w tonie „chciałbym mieć ciastko i zjeść ciastko”, być „tym i tym” jednocześnie. Tak jak w utworze „Ściany mają uszy”: „Czasem być jak młody ODB, czasem Brando” (czyli zmarli w 2004 r. raper Ol’ Dirty Bastard i aktor Marlon Brando), jak w „Świat jest WFem”: „Świat jest WFem, a ja nie mam stroju”. To jest świetne, ale nie da się być wyłącznie świetnym przez godzinę rapu. Trudno też słuchać świetnych zdań przez godzinę.
Ktoś, kto jeszcze nie zna Taco Hemingwaya, powinien zacząć od któregoś z wcześniejszych, krótszych materiałów. Fani będą z „Marmuru” zadowoleni. Znajdą na nim starego znajomego, który mówi do ziomeczków. „Grubo-chude psy” kończą się słowami: „co u ciebie, u mnie dalej bez zmian (...) wszystko się zaczęło, gdy siedziałem w Planie B sam”. Czyli rzeczywiście bez zmian.
Tekst ukazał się 3/11/16 w „Gazecie Wyborczej”