Zdarza się rzadko. Włączam w niedzielę jakąś średnio zapowiadającą się płytę – taką, po której właściwie wiadomo, czego się spodziewać – tak tylko, żeby powstawać pomału, przejrzeć nety, gazety, zrobić śniadanie, zjeść na balkonie i tak dalej. Premiera sprzed pół roku, która gdzieś się zawieruszyła, za późno o niej pisać, jedno przesłuchanie i do archiwum.
Szukam bodźców u Jakuba Ziołka i ukojenia u Mary Lattimore. A do tego polecam
spaghetti western Giorgio Fazera, szorstkość Order of the Rainbow Girls i wiele innych.