Ani się obejrzałem, a Joe Henry pochłonął mnie na parę dni. Facet po pięćdziesiątce, 12 płyt na koncie, szwagier Madonny – to nie wróżyło fajerwerków. Tymczasem gdy Henry gra, przed oczami staje Tom Waits, razem z pianinem, gitarą i kontrabasem.
Szukam bodźców u Jakuba Ziołka i ukojenia u Mary Lattimore. A do tego polecam
spaghetti western Giorgio Fazera, szorstkość Order of the Rainbow Girls i wiele innych.