Pierwszego dnia nie dotarłem na festiwal, wcale nie dlatego, żebym był na U2. Drugiego, trzeciego i czwartego widziałem mnóstwo koncertów, starałem się jednak omijać rzeczy dobrze mi znane i często widziane na koncertach w Warszawie, stracili na tym m.in. Janerka, Pustki, Komety, Armia, czyli wykonawcy często wymieniani przez oglądających festiwal jako tzw. magnesy. Widziałem ich po kilka-kilkanaście minut lub wcale. Wszystkie spostrzeżenia grupuję w kolejności alfabetycznej.
Szukam bodźców u Jakuba Ziołka i ukojenia u Mary Lattimore. A do tego polecam
spaghetti western Giorgio Fazera, szorstkość Order of the Rainbow Girls i wiele innych.