Ach, te czarnoskóre wokalistki o aksamitnych głosach – są ich dziesiątki tysięcy, do tego jeszcze sporo zdolnych naśladowczyń. Sade to klasyk nad klasyki, pięć dych już skończone... A tu proszę – oczarowanie. Love w tytule już trzeci raz z rzędu – i wreszcie rzecz cudownie pewna, mocna i naturalna. Nie na skalę Sade, lecz na skalę światową.
Szukam bodźców u Jakuba Ziołka i ukojenia u Mary Lattimore. A do tego polecam
spaghetti western Giorgio Fazera, szorstkość Order of the Rainbow Girls i wiele innych.