Wizytę Morrisseya w Warszawie przyćmiła mi sprawa nieszczęsnego sprostowania w „Gazecie”, więc nie byłem w najlepszej formie. Jestem jednak pewien, że koncert – krótszy niż dwa lata temu, ale dłuższy niż krakowskie 63 minuty – był gorszy od tego z 2009 roku.
Szukam bodźców u Jakuba Ziołka i ukojenia u Mary Lattimore. A do tego polecam
spaghetti western Giorgio Fazera, szorstkość Order of the Rainbow Girls i wiele innych.