Następni bohaterowie lat 80 i 90., bardzo ważni dla współczesnej młodej muzyki. To ich pierwszy autorski album od 16 lat, po drodze była muzyka teatralna, filmowa i wspólna płyta z Japończykami z Tenniscoats – delikatne, narracyjne rzeczy.
Trzonem jest śpiewający duet Stephen McRobbie (Stephen Pastel) i Katrina Mitchell, towarzyszy im wielu współpracowników na gitarach, klawiszach, bębnach, smyczkach i fletach. Ich melancholijne, intymne piosenki są żwawe i błyskotliwe, a klimat tej muzyki trochę podobny do Lambchop. Producentem jest John McEntire (muzyk m.in. The Sea And Cake, Tortoise). Na nowym albumie jest jakby po staremu, ale inaczej. Dużo tu światła, radości i spokoju, mało hałasu. Pastels są jeszcze bardziej melodyjni, zgrabne piosenki pakują w kartony z napisem „To my wymyśliliśmy indie pop. Mówcie nam tato”. Zarazem lepiej opowiadają, operują nastrojem, dużo dała im praca nad muzycznymi ilustracjami (Pastel wspominał o intensywnym słuchaniu Komedy). „Slow Summits” to jedno z najlepszych nagrań roku, przebojowe i dobrze brzmiące, ale barwne. Piosenki układają się w historię tęsknoty i wspólnoty, mówią o ekscytacjach ciepłą letnią nocą i o nadziejach. „We are missed / but we exist”.
W jednym z wywiadów mówili, że inspirują ich Godard i Varda. „To artyści tworzący przez wiele lat. Wielokrotnie dowiedli, że wiedzą, kiedy się zmienić, ale tak, żeby zachować to, co w ich pracy najistotniejsze”. Pastels zachowali nieśmiałość, wdzięk i spontaniczność, które są znakami ich muzyki.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 21/6/13