Bob Dylan byłby zadowolony. Bruce Springsteen także, a przed nim pewnie nawet Tom Petty oraz Mark Knopfler (to od nich żwawsze). Z młodych Kurt Vile zrobił ostatnio podobną płytę (to od niego lżejsze). W sensie kompozycji „Lost In The Dream” jest tradycyjnie gitarowa, zrelaksowana, niespieszna, ale w produkcji została śmiało podrasowana elektroniką.
Już pierwszy dźwięk sygnalizuje, że komputer będzie miał tu sporo pracy, choć nie jako lekarz przeprowadzający operację, lecz jako pomoc lekarska. To piękny moment w historii muzyki roku 2014, gdy w połowie „Red Eyes” gitara – wtem! – się wycofuje, a w tle raźnych bębnów zamiast niej wyrasta niemal ambientowy akord klawiszy, do tego głęboki dźwięk klarnetu czy saksofonu.
„Lost In The Dream” to trzeci album The War On Drugs, grupy Adama Granduciela wywodzącego się z Filadelfii. Dziesięć utrzymanych w średnich tempach, mocno wydłużonych utworów, w języku reklamy – „kwintesencja muzyki amerykańskiej”. Słychać, że lider Dylanem i innymi ww. nigdy nie gardził. Wyobrażam sobie z tą muzyką pociągi prujące przez równiny Stanów, z pasażerami na dachach.
Teraz odgrzebuję gdzieś informację, że Granduciel założył ten zespół dawno temu z Kurtem Vile’em. Zapomniałem. Właściwie to, co robił wcześniej, nie ma już większego znaczenia, bo oto jest Granduciela opus, kurczę, magnum. Napisane, zagrane i wyprodukowane zachwycająco. Wreszcie wszystko na swoim miejscu.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 21/3/14