Warren Ellis mógłby zagrać na tej płycie. Zespół jest niezły – doświadczony, ale nie stary – i umie tworzyć apokaliptyczne strumienie dźwięku, przywalić mocnym basem w podstawie 10-minutowego utworu, tylko że nie zawsze radzi sobie z wykorzystaniem smyczków.
Charyzmatyczny Ellis, skrzypek regularnie kradnący show na koncertach (i czasem płytach) Nicka Cave’a, zdziałałby tu cuda.
Szefem Thee Silver Mt. Zion Memorial Orchestra, grupy z Montrealu, jest Efrim Menuck. To, na pierwszym etacie, lider sławnego Godspeed You! Black Emperor. Ten ostatni zespół po 10 latach przerwy jesienią 2012 r. wydał świetną płytę, jednak nie sprawiło to, by poboczny projekt umilkł. „Fuck Off...”, nowy album SMZ (zespoły Menucka siłą rzeczy traktuje się abrewiaturą), jest może nawet najlepszym dziełem pięcioosobowej dziś grupy.
Trudno się od tych hałasów oderwać. Najpiękniejszy moment jest w „What We Loved Was Not Enough”. Buczące, powolne, grube granie, aż karykaturalne, z zagubionymi tu smyczkami, które źle wypadają w gitarowej burzy, a lepiej, gdy gitara się zamknie. Utwór ciągnie się przez kilkanaście minut, wołając: „Wyłącz mnie!”, ale słucha się tego. I gdy już dojdzie do wyczyszczenia horyzontu, beczący, płaczliwy głos wokalisty (nie jest on nadużywany na tym nagraniu) zostaje skontrowany żeńskim, a w następnym rozjaśnieniu – nawet dwoma czy trzema. Specjalnością SMZ jest wielogłos, to on nadaje sens takiemu graniu, objaśnia je. Na nowej płycie ono jest nadal buntownicze, ale coraz bardziej rockowe, zespołowe, ułożone tak, by usiąść słuchaczowi na piersi i nie odpuścić. Tak lepiej.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 14/2/14