Czy Tricky jest Adrianem Thawsem, czy też płonie? Odkąd wiele lat temu opuścił Massive Attack, nagrał wiele płyt niezłych, sporo marnych i dwie doskonałe, ale te wyszły jeszcze w latach 90. Rok temu artysta z Bristolu albumem „False Idols” wrócił do „swoich” brzmień, nie dał złapać się na żadnym błędzie, a dodatkowo nagrał prawdziwe przeboje.
Pamiętam „Nothing’s Changed”, „Does It” czy „Somebody’s Sins”, czyli cytat z przeróbki (piosenka „Them” odnowiona przez Patti Smith). Wtedy było mocno, basowo, nastrojowo i transowo, z pięknym głosem Franceski Belmonte. Teraz 46-letni muzyk wraca z płytą, która ma pokazać jego „prawdziwe oblicze” i/lub dowieść, że tego oblicza nikt naprawdę nie zna (i nikt nie pozna?). Dla podkreślenia istotności płyty jej tytułem są prawdziwe imię i nazwisko artysty.
Dźwięki są mniej rzewne niż ostatnio, za to zwiększyła się liczba elementów hiphopowych, są nawet czysto hiphopowe utwory, jak „Gangster Chronicle”, jest także występ kontrowersyjnego rapera/raperki Mykki Blanco w „Lonnie Listen”. W defensywie jest ostatnia muza Tricky’ego Belmonte, która śpiewa tu już tylko w czterech utworach (w tym w dynamicznym elektro „Nicotine Love”). To jej przypadły najciekawsze piosenki, zwłaszcza „Something In The Way” można uznać za bardzo udane – to wyciszony, ale wyposażony w solidny puls kontemplacyjny utwór.
Świat Tricky’ego jest pokręcony i chaotyczny. W przeciwieństwie do poprzedniego albumu „Adrian Thaws” wydaje się zbieraniną lepszych i gorszych piosenek w mniej czy bardziej oklepanych stylistykach. „Why Don’t You” łączy gitary z syntezatorami i połamanym rytmem, a atrakcją miał być agresywny, ale precyzyjny rap Belli Gotti. Niezupełnie to wyszło. Pod względem emocji na przeciwnym biegunie jest pościelowa ballada „Silly Games” z Tirzah (oryginał śpiewała Janet Kay), w wersji Tricky’ego wydająca się przedrzeźnianiem lover’s rock. Też słabo. Z tą wokalistką dobrze się udało zwyczajnie triphopowe „Sun Down”, wybrane na singiel.
Najbardziej „trickowa” wydaje się „My Palestine Girl” o miłości w Strefie Gazy. Artysta dotyka tu jakiejś tajemnicy, dokonuje przekroczenia, które rzadko już mu się zdarza. Polityczny i poruszający tekst zestawiony jest z niepokojącą, klasyczną dla bristolczyka muzyką. To mocny punkt albumu, tu z kolei udziela się Blue Daisy (czyli londyński producent Kwesi Darko robiący ciemną, rozpogłosowaną muzykę). Dużo gości, dużo stylów. Przypomina się koszmar z Konwickiego – na pisarza walą się regały z książkami. Na Tricky’ego zawaliła się cała jego płytoteka. Na razie się nie wydostał, biedak, ale na jesiennych koncertach w Polsce – obecność obowiązkowa.
Tekst ukazał się 19/9/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji