Menu Zamknij

Tropical Soldiers in Paradise – II

Calkiem poetyc­ka pły­ta i nie tak miej­ska, jakiej się spo­dzie­wa­łem. Już prę­dzej pla­żo­wa. Nevertheless – Mocne Gruwno!

Tropical Soldiers in Paradise, ta nazwa ozna­cza jed­no, wzię­ła się moim zda­niem z egzo­tycz­nych i buń­czucz­nych tytu­łów i nazw Lee Scratch Perry’ego i podob­nych jemu wizjo­ne­rów. Oznaczałaby w tej inter­pre­ta­cji dub, trans, tech­no, głę­bo­ki bas przede wszyst­kim, a tak­że Jamajkę, lek­ki kli­mat i cięż­ką współ­pra­cę w celu pozy­ska­nia ducho­wej lek­ko­ści, roz­bu­ja­nia cia­ła i chwi­lo­we­go roz­łą­cze­nia go z tak obo­la­łym w 2020 roku mózgiem. Ale to nie aż tak. Ten gruw nie powstał w rów­ni­ko­wym ani zwrot­ni­ko­wym upa­le, tem­pe­ra­tu­ra pozo­sta­je w rejo­nach naj­bar­dziej przy­jem­no­ścio­wych. Jest deli­kat­niej niż u Perry’ego, ale na litość, prze­cież nie trud­no było­by ude­rzać cię­żej niż Jamajczyk (lat 84).

Wajb tego albu­mu jest więc relak­su­ją­cy, ale pre­cy­zyj­ny, już od pierw­sze­go utwo­ru sek­cja dęta może się koja­rzyć z Cinematic Orchestra, mi przy­naj­mniej się koja­rzy, to zna­czy z ich kli­ma­tem, podob­nie póź­niej coś brzmi mi jak smycz­ki, pew­nie syn­ty albo to zsam­plo­wa­ne. W ogó­le ten otwie­ra­ją­cy pły­tę utwór „Chinatown”, hołd dla ścież­ki dźwię­ko­wej do fil­mu Romana Polańskiego (przy­po­mi­nam: gang­ste­rzy, poli­ty­ka, brak wody na kali­for­nij­skiej pusty­ni, obi­te ryło) jest już u mnie kla­sy­kiem, pierw­sze dźwię­ki są nie­sa­mo­wi­te, wpro­wa­dza­ją w temat pły­ty i za któ­rymś prze­słu­cha­niem już one same odprę­ża­ją, nie trze­ba cze­kać, bo ja wiem, do poło­wy pły­ty. Tylko ma się to od razu.

(Tu moż­na obej­rzeć pre­mie­ro­wy kon­cert cza­sów pan­de­mii).

Ten począ­tek jest jak bilet na prom wyru­sza­ją­cy w stro­nę muzy­ki fil­mo­wej, ilu­stra­cyj­nej, włącz­nie ze „Stawką więk­szą niż życie”. Może ten old­skul wznie­ca­ją szarp­nię­cia kon­tra­ba­su (jeśli on tu w ogó­le jest, może to zawod­na pamięć pró­bu­je prze­cią­gnąć mnie do kra­iny Skalpela), może wibra­fon, ale jest prze­cież jesz­cze suchy wer­bel, jest oszczęd­na gita­ra, np. w „Kodamie” aku­stycz­na, gra­ją­ca skrzęt­nie arpeg­gia. Wspominałem o fil­mo­wym bile­cie, bo szło mi to w ład­ną meta­fo­rę, że ten bilet szyb­ko zosta­je przedar­ty przez kon­duk­to­ra, któ­ry ogła­sza podróż do wnę­trza zie­mi, w dół, w basy, szla­kiem wła­śnie choć­by Skalpela w chmu­rę dymu w stro­nę kli­ma­tów Massive Attack – do słów „ilu­stra­cja fil­mo­wa” doda­ję sło­wo „pio­sen­ka”, choć w przy­pad­ku Żołnierzy for­ma ta pozba­wio­na jest słów.

I to jest wszyst­ko pro­ste. Bo jak zoba­czy­łem, że wyda­je Coastline Northern Cuts, to nie byłem pewien. Oni lubią kom­pli­ko­wać spra­wy, próg wej­ścia wyku­wać wyso­ko. No więc to jest pul­sa­cyj­no-trans­owe, przy­stęp­niej­sze. Wciąga. Nie ma tu ambi­cji na dubo­wą sym­fo­nię, na szczę­ście. Oprócz tego począt­ku, któ­ry spra­wia wra­że­nie, że SŁUCHASZ WŁAŚNIE CZEGOŚ ZAGRANICZNEGO, naj­bar­dziej chy­ba mi pode­szło „Horizontal”. Ta gitar­ka jest tu tak czuj­na, jak­by to grał Kazan z zespo­łów Pablopavo, ta sek­cja dęta jest tak zre­lak­so­wa­na, zno­wu wibra­fon wysu­wa się na pierw­szy plan, a tem­po cało­ści tak przy­ja­zne – że zwy­czaj­nie czu­ję tu grat­kę dla fanów Mitchów. No dobra, tu jest wię­cej elek­tro­ni­ki, syn­tów i mniej sowi­zdrzal­stwa. But still mor­da się roz­śmie­cha, a kark wnet luźniejszy.

Wystąpili: Marcin Sojka – sam­plers, xylo­pho­ne; Maciek Łepkowski – elec­tric guitar; Bartek Krajewski – con­gas & per­cus­sion instru­ments; Kuba Łupiński – trum­pet; Grzegorz Pałka – trom­bo­ne; Emilia Gołos – pia­no, synths

A debiu­tanc­ka pły­ta sprzed dwóch lat – tutaj.

 

Podobne wpisy

Leave a Reply