W Polsce rozrywkowe lata 70. wracają odmienione, ale z podkreśleniem wpływu wielkich tamtych lat (vide „Przelot” Ptaków). W Stanach inaczej, młodzi artyści od starych biorą niby tylko instrumenty, ale wychodzi im muzyka nieźle zadłużona u dawnych mistrzów.
Znaki szczególne Unknown Mortal Orchestra to funkujący bas i fuzzowe, przesterowane gitary. Lider zespołu, Nowozelandczyk Ruban Nielson, tematem płyty uczynił związek poliamoryczny, w którym się znalazł, gdy żona zaproponowała, by jego zbyt dobra koleżanka zamieszkała z nimi i dziećmi.
Nielson to naturalnie narcyz, ale utalentowany i pracowity. Z użyciem wiekowych syntezatorów i instrumentów pracował nad albumem dwa lata. Powstała rzecz pełna energii, trochę naiwna, bardzo taneczna i niepozbawiona humoru. W „Life One Night” będą to nawiązania do pop-funku Prince’a, w „Can’t Keep Checking My Phone” grane na prawdziwych instrumentach retro disco z nakładkami w stylu Daft Punk. Może za dużo tu wiary w produkcję, kompresowania bębnów i wokali. Mimo to warto dostrzec, że z dawnej psychodelicznej, dość nierównej i chaotycznej grupy wyłania się zespół piszący przebój za przebojem. Unknown Mortal Orchestra mają nie tylko plan, ale też świetne wyniki. To odróżnia ich od innych anglosaskich stylizatorów, choćby Metronomy.
Tekst ukazał się 5/6/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji