Weterani ska ze Szczecina są ostatnio bardzo aktywni. Po nagraniu ostatniej płyty „Potwór” (2007) wznowili swój debiut „Vespa” (1997), na którym zdaniem Warszawy się skończyli. Lata minęły od pierwszej, rewelacyjnej płyty. Muzyka Vespy stała się mniej podwórkowa i rozkosznie prowincjonalna, a bardziej rasowa i, niestety, przewidywalna.
Z dawnych czasów został przede wszystkim specyficzny humor – „najgorszy zespół w Polsce since 1995”, „blichtr tanich garniturów”, „żenujący słuchacza kicz i wątpliwe umiejętności muzyków”. Ten lans na marny zespół od potańcówek (trochę żołnierski humor) z mety zyskuje im sympatię, daje swobodę ruchu, a zarazem podkreśla nastawienie na zabawę. Zespół zna umiar i posługuje się tą kliszą głównie w koncertowej konferansjerce, we wkładkach do płyt i (nielicznych) skitach między utworami. Same teksty nie potrzebują i nie używają tego, niech padnie to słowo, sztafażu. Vespa to brak spiny i luz.
W tekstach „Starszych grubszych bogatszych” dostajemy zestaw miłosnych tematów typowy dla muzyki jamajskiej – kochaj, a będę („Law me forewer”), ja cię kocham, a ty się zastanawiasz („Miś chce iść”), nie mogę cię dobudzić („Wstawaj dziewczyno”). Podkreślam, że te teksty są świetnie, takie, jakie powinny być. Nieprzekombinowane, poprawnie napisane, bezpretensjonalne. A najfajniejsze, że mają przełożenie na lokalny polski klimat. „Powiem to / najgłośniej jak się da / tak by słyszał cały blok, ulica, świat” – i od razu to widzę, jestem tam. Nie domagam się od żadnego wykonawcy pisania o mnie, ale w tekstach Vespy lubię ten miejski konkret bardziej niż bajki o gangsterach. „Zejdź mi z oczu zejdź / sam prosisz się, żeby dostać w łeb” – śpiewa Alicja w „Zejdź mi z oczu”, co w swojej prostocie jest piękne, zwiewne i naturalne.
Na tle innych tekstów wyróżnia się ” To tyle dziś kosztuje” – dialog, w którym baba z chłopem deliberują nad finansowym aspektem randkowania i w ogóle bycia razem. Na miejsko-gangsterski podkład padają rozbrajające frazy w rodzaju: „wyobraź sobie / za kotlet, setę, ogórki kiszone zapłaciłem jak za zboże”. Albo wersja oszczędnościowa: „kochanie zabawimy się? / dziś na Polsacie leci dobry film / kukurydzę uprażysz i będzie jak w kinie”. Lirycznym bohaterem „Starszych grubszych bogatszych” jest słodko-gorzka para ludzi, którzy są razem mimo pewnych wad charakteru i różnic mentalnych, jak rozumiem, wynikających z płci – pies z kotem. Owszem, czasem nie starcza im na schabowego, ale zawsze mają dość energii, żeby iść na potańcówkę i się zapomnieć.
Piosenki Vespy są zrobione jak trzeba, klasyczne i nie ma się do czego przyczepić. Muzyka ich jest wesoła, a słowa smutne, jak powiedziałby Maleńczuk. Utwory jak z amerykańskiego filmu o policjantach wyjaśniających zagadkę seryjnego mordercy czarnych prostytutek („Christine”) sąsiadują z tradycyjnym, uroczym rocksteady („Vespa pany”). W tej bardzo przystępnej formie drażni mnie tylko maniera, którą upodobała sobie wokalistka Alicja. Przypomniał mi się dawny wywiad z Jeremim Przyborą w „Wysokich Obcasach” (nr 300 z 24 grudnia 1999). Poeta narzekał w nim na Kalinę Jędrusik: „Wmówiła sobie tę Monroe i wpadła w dziwną manierę, której bardzo u niej nie lubiłem. Starałem się wtedy, żeby w „Kabarecie” jak najmniej mówiła. Śpiewała świetnie”. Mi lepiej od przesłodzonej, komiksowej Alicja brzmi ta naturalna. Reszta w porządku.
Recenzja ukazała się w miesięczniku „Lampa”, nr 5/2010.