Nie ma oczywiście żadnego chóru. Za chór wystarczy głos Justina Vernona. Volcano Choir, projekt starszy niż Bon Iver, wraca po czterech latach. Pierwszy album „Unmap” Vernon „zrobił” przez internet z muzykami Collections of Colonies of Bees. „Repave” to już w pełni zespołowa płyta, mniej eksperymentalna. Piosenki, przeboje.
Gdy słuchamy tych co zawsze wokaliz Vernona, jest tak, jakbyśmy wchodzili do starego domu, gdzie kiedyś spędzaliśmy wakacje. Czułość przychodzi na zmianę z ulgą, coś starego jest jak nowe. W Bon Iver lubię rytm, fakturę dźwięku, nakładanie kolejnych warstw instrumentów. Volcano Choir ma naturalność analogu, folk przegryza się tu gładko z post rockiem. Fundamentem „Keel” czy „Dancepack” jest zapętlone brzęczenie gitary. Na tym głos, a wokół rośnie piosenka. Delikatna akustyczność chyba najciekawszego tu „Almanac” zderza się z wyrazistym elektronicznym riffem i dudnieniem bębnów.
„Repave” to krzepiący balsam na poczucie straty, na smutek. Ta płyta ma urok nowej przygody. Od czasu gdy Vernon zaszył się w puszczy, by z gitarą nagrać debiut Bon Iver, wszystko się zmieniło. Postawił na bogate aranżacje, które dały mu dwie Grammy, został gwiazdą festiwali... Teraz świetną „Repave” wydostał się z kłopotów ruchem konika szachowego – gra piosenki, czerpie radość z bycia „team player”. No i nie jest tak pompatyczny jak na „Bon Iver, Bon Iver”.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 13/9/13