Płytowy debiut punkrockowo-glamowego kabaretu z Warszawy, jak przystało na prawdziwych artystów, wydany metodą do it yourself (ale na wysokim poziomie edytorskim).
Są manifesty. „Częstujmy się radością i szacunkiem – piszą – pogardę i gorycz świat rozdaje za darmo”. Proste, uliczne granie rodem z roku 1977 dobitnie nawiązuje nazwą i podejściem do New York Dolls. Miłosny przebój Warsaw Dolls nazywa się „Kocham cię, a ty kochasz się bić”. Mocnym punktem płyty są słowa piosenek, lepsze od śpiewu Stana Starsky’ego, ale przecież to punk. Przekaz jest dziesięć razy ważniejszy niż wykonanie. Wśród tekstów najeżonych inwersjami i słowami niespotykanymi w punku uwagę zwracają te prostsze, „o sobie” i wyzyskujące jak szeroki kontekst. Uwielbiam frazę „co się stało z naszą klasą/ przegraliśmy walkę klas” („Giermkowie życia”).
Album jest jak „Pyza na polskich dróżkach” pokolenia transformacji, opowiada o (licznych) niedolach roczników 80. Obok wymienionego, najlepszego na płycie utworu to niefartowne rozdanie („gramy talią dwójek trefl”) omawia także „Wyjechać czy zostać” („Lata wyroku w mroku oświaty/ wszystko co wiesz jest niemile zbędne”). To najbardziej przekonujące numery. Do części kabaretowej należą „Bezrobotni gwiazdorzy porno”, „Szopen zgnił” czy utwór poświęcony osobie wzorowanej na najbogatszym polskim kompozytorze Romualdzie Lipko.
Wyszło to na początku zimy, ale im cieplej, tym lepiej się słucha.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 28/3/14